środa, 14 czerwca 2017

Podglądam żelowanie mydła

Robiłam ostatnio dwa mydła, jedno na zimno, drugie na gorąco, i miałam okazję poprzyglądać mu się w trakcie dojrzewania. Szczególnie dojrzewanie mydła na zimno to rzadka zdobycz na zdjęciach, bo w większości przypadków foremkę należy zaizolować i ciepło okryć ręcznikami, żeby zmydlająca się masa miała w całej objętości jednakową temperaturę. Mydlarz ma przez ten czas powstrzymać ciekawość i zostawić ją w spokoju. 

Ponieważ jednak wykorzystałam do mydła macerat żywokostowy, postąpiłam za radą bardziej doświadczonych koleżanek i nie izolowałam formy. Poprzestałam na przykryciu folią do żywności, żeby ograniczyć kontakt z powietrzem i osadzanie się białej sody na powierzchni. Podobno żywokost mocno podgrzewa reakcję zmydlania. Wkrótce mogłam podziwiać przemiany: 

Masa mydlana zaraz po wlaniu do formy, godz. 12:58
13:47 - coś widać
13:55 - coś już całkiem nieźle widać
14:24 - cała masa zaczyna przypominać zielony kisiel
19:47 - kisiel zmatowiał, ale nadal jest ciemny.
Spodziewałam się, że po tak energicznym rozruchu proces pójdzie jak burza i rano zastanę twarde, jasnozielone mydło, gotowe do krojenia. Cóż, myliłam się. Pozostało dosyć przezroczyste i może już nie lejące się, ale miękkie. Dałam mu poleżeć jeszcze jedną dobę, wreszcie pokroiłam. Po jakimś czasie wietrzenia straci wodę, stwardnieje pomału, wygląd też się zmieni. Przed nim jeszcze sześć tygodni, zanim będzie się nadawało do użytku - jak to mydło na zimno. W sumie mogłabym wrzucić je do garnka i przerobić na gorąco, to zawsze pomaga, ale na razie czekam. Z przetapianiem zawsze zdążę.

Wierzch matowy, żel można już kroić, ale... pozostaje żelem.
Widać na bocznej ściance, jak to w środku wygląda.
Inaczej trochę to wygląda przy pracy na gorąco, bo cały proces zachodzi w garnku w ciągu kwadransa, a ja co chwila tam zaglądam i mieszam masę łyżką. Ponieważ miałam dorobić mydła owsianego, bo jest dobre a mi się kończyło, też strzeliłam mu kilka zdjęć na pamiątkę. A co. 

Budyń mydlany chwilę po wstawieniu do wodnej kąpieli
Dziesięć minut później: żeluje, czy nie? Kolor by się zgadzał, ale konsystencja chyba nie.
Rozwarstwiło się po prostu. Wydzielił się tłuszcz, w którym pływa żrąca mydlana kasza. Nic to, panujemy nad sytuacją, bierzemy blender i miksujemy, aż masa będzie na powrót jednolita.
Udało się. Nasze mydło przypomina w tej chwili puree ziemniaczane. I co z tym żelem?
Niespodzianka, ono jest gotowe. pH spadło do 8,5.
Co za złośliwe bydlę z tego mydła: akurat, kiedy miałam aparat, żel był ledwo widoczny, bo jasny. Tylko zobaczyłam, że masa jest szklista, a przy mieszaniu od spodu wygarniam białe płaty, tam gdzie mydło stykało się z gorącą ścianką garnka. Od pierwszego zdjęcia upłynęło dwadzieścia minut.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz