środa, 11 listopada 2015

Najcieńsze szydełko, jakie mam

... wydostałam dopiero co z zagrzebanego w szufladzie babcinego pudełka z drutami i innymi takimi. Co dziwne, numerek ma 14 (o ile jestem w stanie dobrze odczytać). W obecnej numeracji nie wiem, co by to miało być: osiemnastka?



To ten zakrzywiony egzemplarz po lewej, w porównaniu ze współczesną czternastką Daily. Szczerze mówiąc, liczyłam właśnie na osiemnastkę i tak mi się wydawało, że widziałam ją kiedyś w tym pudełku, ale najwyraźniej myliłam się. Może osiemnastka jest u mamy? Tak czy owak, moje znalezisko jest cieniutkie i chyba najlepiej pasuje do kordonka numer 80. Że zakrzywione, trudno, przyzwyczaję się, choć nie jest zbyt wygodnie. Boję się jednak prostować. Jeżeli to jest stal, będzie po pierwsze twarda, po drugie łamliwa.

A w pudełku można znaleźć nie takie cuda. Pewnie kiedyś mi się zbierze na przegląd tych skarbów. Ktoś powie: kupa przyrdzewiałego żelastwa, ale ja tam wiem swoje.

Na razie tak sobie dziergam...


wtorek, 10 listopada 2015

Bo książka leży i kusi

Mam rozgrzebane dwie prace na drutach, pomijając dwa hafty, które po prostu leżą jako ufoki, i znowu namotałam. No bo tak: nasiedziałam się przy kompie i jeszcze nasiedzę, jest coś do roboty. Czasem trzeba zmienić pozycję. Czasem też jedzie się autobusem i kompa się ze sobą nie weźmie, a ręce swędzą. Na drutach cierpliwie ciągnę robótkę już czas jakiś, przyrasta wolno, ale przyrasta. Zastanawiałam się, jak dalej pociągnąć tę chustę: czy zrobić taką od A do Z gładką, czy jednak dać jakiś wzorek, ażurek czy ząbki. Podpytywałam dziewczyn o wzory, ale w końcu przejrzałam posiadane książki w poszukiwaniu niewielkiego wzorku na brzeg. Coś tam znalazłam w starej książce:


Zresztą myślę, że jeszcze nie pora kończyć chustę, i zamierzam dorobić jeszcze kilka rzędów, a potem zobaczę.

Ale w tej książce są serwetki szydełkowe, takie z cienkiej nici... i serwetki na drutach...

A z Ustronia przywiozłam nadliczbowy kordonek, żeby go obadać...

I w ogóle mam różne kordonki...

No i czuję się jak kot, który wpadł do pańcinego kosza z motkami. Mrrrr.


Ciąg dalszy nastąpi.

piątek, 6 listopada 2015

"Twórcze Inspiracje" 6/2015

Nowy numer "Twórczych Inspiracji" to zdobycz z Ustronia. Pojawił się akurat w pierwszym dniu zjazdu. Wrażeń jednak było tyle, że nie od razu dało się za niego wziąć. To znaczy - przejrzałam bardzo dokładnie, ale wpis musiał poczekać.


Co my tu mamy:

1) Bombki kanzashi. Piękna technika, śliczne wykonanie. Bardzo mi się podoba. Kto wie, może spróbuję, choć w tej chwili kompletnie nie wiem, kiedy miałabym to zrobić.

2) Bombka świąteczna z poinsecją - haft wstążeczkowy. To mi dla odmiany nie podeszło. W każdym razie nie jako bombka. Kto wie - może to dobra metoda na drobne prezenty? Zapakować w taki woreczek, opatrzyć etykietką i powiesić na choince? Wtedy tak. Zresztą pierwsze skojarzenie tego haftu było nie z poinsecją i Bożym Narodzeniem, a po prostu z kwiatami, czyli raczej z wiosennym klimatem.

Tak, a jak prezenty zostaną rozpakowane, śliczny woreczek można wykorzystać jako aplikację na torbę albo ozdobną poduszkę na przykład. Niech cieszy oczy.

3) Bombki jak rzeźby - powertex. Wraca mój problem z powertexem, że te prace budzą we mnie raczej żałobne skojarzenia. To ciekawe, bo gdy w Ustroniu widziałam panie wychodzące z zajęć z wielkimi bombkami w rękach, całkiem mi się to podobało. Może to kwestia użytych farbek? Może ja, dysponując wszystkimi tymi substancjami, zrobiłabym coś zwariowanego i kolorowego? Albo kompletny kosmos z planetami? Zastanawiam się. Albo okazałoby się, że moja bombka nie nadawałaby się do powieszenia na choince, tylko zwisałaby z żyrandola jako odjechana instalacja.

4) Bombka łowicka - haft koralikowy (bądź krzyżykowy, wedle uznania). Bardzo ładny wzór, do wykorzystania przy tysiącu okazji, ale czy akurat na bombkę... Nie wiem, co mi tu nie pasuje. Białe tło? Może. Może właśnie lepsze byłoby bardzo ciemne, i bardzo kontrastowe kolorowe wstążki. Albo jakaś ciekawa podmalowana kanwa w pastelowych kolorach, byle nie przedobrzyć z tymi gotowymi wzorkami. Zresztą wiem, że ludziom się te bombki podobały. Ja pewnie wezmę się za inne.

Swoją drogą przypomina mi się pewien Japończyk, znajomy mojego taty. Nieoczekiwanie wpadł kiedyś do Polski w odwiedziny, bo był po sąsiedzku w Austrii na jakimś kongresie. Rzut beretem, hi hi. Miał trzy dni wolnego i wymyślił sobie prawdziwie japońskie ekspresowe wakacje. To były piękne, zwariowane dni, które spędziliśmy w podróży przez pół Polski. Obwieźliśmy go trasą wymyśloną przez tatę. Pokazaliśmy tyle, ile się dało w tak krótkim czasie, on chłonął wszystko co widział, a my mieliśmy okazję poobserwować, w których momentach był zaskoczony, zdziwiony, i co dla niego było egzotyką. Staruszek Wawel? Ważny jako miejsce historyczne, ale nie jest bardzo stary wiekiem: oni mają cztery tysiące lat historii. Dąb Bartek? Nie wiem, jak u nich z zabytkami przyrody. Za to niewątpliwie był zszokowany, kiedy z ojcem obeszliśmy krzaczki przy parkingu pod Bartkiem i wróciliśmy z kilkoma grzybami. Na dodatek szukaliśmy jagód. Szkoda, że akurat nic się nie udało znaleźć. O, to była przygoda! A już naprawdę zdziwiliśmy się w drodze powrotnej. To były czasy, kiedy przy szosie krakowskiej ubywało dzikich rożnów (dowolna garkuchnia i plastikowy stolik z krzesłami plus właściciel obok w małym fiacie), a pojawiały się niewielkie bary. Zatrzymaliśmy się przy jednym takim na obiad. Myśmy coś tam sobie wzięli, a nasz gość, cokolwiek jadł, do picia zażyczył sobie barszcz w kubku. Taki tam sobie, raczej z proszku niż uczciwie gotowany. I okazało się, że barszcz to jest pełna, cudowna egzotyka! Jaka szkoda, że nie złapaliśmy za telefon i natychmiast nie postawiliśmy mamy na nogi. Bardzo nam to potem wyrzucała. "Zrobiłabym mu normalnego, domowego barszczu, nie takie tam siuśki, a teraz zupełnie nie ma czasu, on zaraz wyjeżdża."

I dla niego zrobiłabym taką bombkę bez mrugnięcia okiem. Ciekawe, czy jeszcze żyje. Kto wie.

5) Zawieszki świąteczne - beading. Bardzo ładna rzecz. Kto wie, czy nie spróbuję kilku takich zrobić, choć te moje koralikowe zapasy są krzywulaste, aż żal. Proste wzory, łatwe do zrobienia, nawet z co starszymi dziećmi da się wykorzystać.

6) Skrzaty z szyszek - dobry pomysł do zabaw z dziećmi. Ja raczej nie wykorzystam, ale rzecz jest jak najbardziej godna polecenia.

7) Śnieżynka - frywolitka na igle. Czółenkiem też można moim zdaniem. Śliczny wzór, może zrobię takich kilka, bo trochę brak mi takich śnieżynek na własną choinkę (poprzednie były na prezent). Autorką wzoru jest nieodżałowana Ula Mazurek, wspaniała nauczycielka frywolitki igłowej. Wiele z nas nauczyła tej techniki. 

8) Zawieszki choinkowe z filcu i guziczków - znowu wdzięczny, łatwy pomysł, który można wykorzystać do pracy z dziećmi, albo wziąć się samemu i po swojemu ozdobić. Jestem za.

9) Kartki świąteczne - haft krzyżykowy. Bardzo ładne graficznie, i to mnie cieszy, że małe wzorki w piśmie zmieniają się na lepsze. Dawniejsze propozycje świąteczne raczej nie budziły mojego zachwytu.

10) Bombki świąteczne na drutach - co na nie popatrzę, to budzą inne emocje. Najpierw - nie. Teraz - tak. W sumie całkiem sympatycznie to wygląda, a mnie ostatnio wzięło na robienie na drutach. Co prawda nie sądzę, abym się rzeczywiście akurat za takie bombki wzięła, bo mam już zupełnie inne pomysły świąteczne i nie zdążę ze wszystkim.

11) Kurs knookingu i różowa czapka na drutełku. O, takie rzeczy to ja lubię, i już bym sobie robiła czapkę, gdyby w Ustroniu dało się dostać oba rozmiary potrzebnych drutełek, a nie tylko jeden - no i zdecydowanie podoba mi się akurat ten kolor włóczki, a też go tam nie widziałam. Może kiedyś pokombinuję z innymi. Na razie czapka jest w planach, ale zdążyłam porobić trochę prób knookingowych. Muszę chyba zmienić włóczkę, jaką nawlekam na uszko szydełka, bo ta, którą tam dałam, jest za miękka. No nic, to musi poczekać, bo mam co innego do roboty w tej chwili.

12) Opisy włóczek Phildar - oglądałam je tylko na stoisku w Ustroniu i nic z nich jeszcze nie robiłam. Mam ochotę na jedną, ale akurat takiej nie było. Na na razie mam z Coricamo coś zupełnie innej produkcji, mianowicie tę wełenkę, której używam do naalbindingu. Ale to nie Phildar, na etykietce ma "Coricamo virgin wool", i jest wspaniała. Mam już jakieś plany, co z niej zrobię...

13) Szal fantazyjny - bo ja wiem... Same motywy ładne, ale całość niespecjalnie mi się podoba. Prędzej takie zastosowania motywów, jak w zdjęciach pod koniec - jako zawieszki na choinkę, albo elementy obrusu. Ja pewnie poprzestałabym na zawieszkach, obrus mnie przerasta.

16) Kolorowy pled z motywów afrykańskiego kwiatka - kto wie, może byłby dobry do przykrycia fotela. Jako szal niezbyt do mnie przemawia. Za to cudowne są zabawki z tych kwiatków i podziwiam osoby, które je robią. Fajnie, że ten motyw został pokazany w piśmie.

17) Kolia żywiołów - beading.  Ogromnie pracochłonna rzecz, ale nie przemawia do mnie. W każdym razie znowu dobrze, że został pokazany sam sposób pracy, bo jest to dość specyficzny beading, z pokryciem koralikami dużej filcowej powierzchni. Daje to wiele możliwości. Można skorzystać z zamieszczonego wzoru, ale równie dobrze naszkicować własny, z innym kształtem i zestawem kolorów. Kredki w dłoń i do roboty...

18) Galeria prac czytelników - miło się ogląda takie rzeczy. Raz, że ludzie mają fantazję i wykorzystują gotowe wzory na całkiem nowe sposoby, a dwa, że ktoś się wziął za moje kolczyki z czerwcowego numeru pisma... O, to jest satysfakcja. Dziękuję, pani Natalio, i moje gratulacje.

19) Twórczo zakręcone blogi - gratuluję blogerkom. Piękne rzeczy pokazują.

I szkoda, że na nowy numer pisma trzeba czekać aż do lutego. No cóż, czekam.

poniedziałek, 2 listopada 2015

Zjazd w Ustroniu - 4

Na sobotę  nie miałam wielkich planów. Myślałam sobie - ot, rozejrzę się, może na jakieś warsztaty się zapiszę, jeśli będą wolne miejsca, albo przejdę po okolicy, żeby się poruszać w górę i w dół. W Warszawie bardzo mi tego brak. W ogóle na początku zastanawiałam się, czy w sobotę nie wracać, w końcu w niedzielę były wybory. Przemyślałam sprawę i zostałam.

W związku z tym w ostatniej chwili przed zjazdem pojawiła się dość ogólna idea jakiegoś pokazu, żeby rozpropagować trochę koronki pętelkowe, bo mało kto wie, o co chodzi. Tym bardziej, że nagle wykwitł naalbinding, który jest w ogóle nieznany. Czemu nie. Nie byłam związana godzinami, wszyscy zainteresowani i tak byli na miejscu. 

Bo powiedzcie mi - kto by chciał wcześniej wracać, gdy rankiem są takie widoki?
 



Schodząc do hotelu wypatrzyłam takie śliczne stworzonko - sarenka chwilę przypatrywała mi się, potem pobiegła, chyba jednak niespecjalnie przestraszona.


Zjawiłam się w Tulipanie dość wcześnie, bo chyba przed dziesiątą. W rękach miałam poduszeczkę, którą wieczorem zaczęłam obrębiać, w siatkach różne moje dobra na ten pokaz. Panie z Coricamo zorganizowały stolik ze stołówki i dwa czy trzy krzesła, i tam się rozstawiłam. Wyciągnęłam prace pętelkowe, trzy bransoletki puncetto valsesiano i próbki naalbinding.

Mała ta poduszeczka, a robiłam ją do późnego popołudnia. Cały czas ktoś się dosiadał do mnie i się uczył albo przyglądał! Zaraza pętelkowa się szerzy. Bardzo miło wspominam ten dzień. Wiele osób spróbowało choć kawałek ściegu zrobić samodzielnie. Ludzie pytali też o naalbinding. Dostałam piękną włóczkę, którą wreszcie dało się doskonale tkać igłą. Końce się filcują, zrobiłam próbkę bez jednego węzła, i o to mi chodziło! Zdjęć nie robiłam, bo ani nie miałam jak, ani nie miałam do tego głowy, muszę pożyczyć cudze, co - mam nadzieję - zostanie mi wybaczone.

(Fot. Maria Kubańska-Branny)
Było mnóstwo znajomych i mnóstwo nowych ludzi, długie pogaduchy, przewijały się różne techniki, nawet szydełko tunezyjskie. Dziękuję wszystkim, którzy ze mną posiedzieli, postali, i w ogóle byli. Marysi Branny, Ani Baranowicz, Magdzie Bodnarowskiej, Kasi Kubaszewskiej, Dorocie Chmielewskiej z ekipą (bardzo zdolną!) - i już się zastanawiam, kogo pominęłam, bo na pewno pominęłam...

Znowu wybrałam się na obiad "Pod Lipy", i nie żal wspominać tego drobiazgu, bo dzień zrobił się piękny i tak ciepły, że siedziałam przed gospodą, zresztą w towarzystwie jednej z pań z naszego zjazdu, frywolitkującej jakąś efektowną bransoletkę, bardzo przestrzenną.

I znowu były widoki...


I Hotel "Frankenstein", tym razem od tyłu...


I góry...


Spędziłam w sumie na tym pokazie cały dzień. Jak inaczej, kiedy wciąż przychodzili ludzie? Wróciłam na kwaterę zmęczona, lecz szczęśliwa. Krótko po mnie zjawił się gospodarz z żoną, która dopiero co przyjechała z dłuższej wyprawy w jakichś rodzinnych sprawach. Pogadaliśmy przy herbatce. Co się okazało? Ona była ogromnie zainteresowana całym zjazdem, ale nie miała pojęcia, że coś takiego odbywa się tuż pod jej nosem, i to już piąty rok z rzędu (biorąc pod uwagę, że pierwszy zjazd odbył się w Wiśle)! Mówiła, że na mieście nie było żadnych ogłoszeń, nikt nic nie wiedział. Obiecałam, że za rok specjalnie zadzwonię i uprzedzę. Są w końcu domy kultury, jakieś kluby, znalazłaby się w samym Ustroniu dobra garść zainteresowanych.

A następnego dnia przyszło pozbierać serwetki z wystawy, spakować się i wracać. Szkoda było...



... bo gdzieś za tą brzozą było moje okno...

Ale na wybory zdążyłam.

niedziela, 1 listopada 2015

Zjazd w Ustroniu - 3

Na niektóre warsztaty miejsc zabrakło już w pierwszej godzinie zapisów, jeszcze we wrześniu. Ale u mnie, jak zwykle, te miejsca były i były, na oboje zajęć, rano i po południu. Nawet przed samym zjazdem odpowiadałam komuś, że śmiało może się zapisywać, bo u mnie zawsze wolne krzesło się znajdzie, taka tradycja. Przyszłam rano w piątek do Tulipana, znalazłam swój stolik, już jedna osoba czekała na mnie, rozłożyłam wszystkie materiały, i poprowadziłam zajęcia dla trzech osób, bo tyle przyszło, ktoś zrezygnował. Siedziałyśmy blisko drzwi wejściowych na salę i co chwila nowe osoby przychodziły, przyglądały się wszystkiemu, i albo zapowiadały się za rok, albo pytały o popołudnie. "Proszę bardzo, nie widzę przeszkód" - odpowiadałam. Tymczasem musiałam się przecież zająć kursantkami, wszystko pokazać, wytłumaczyć. Miałam zajęcie.


Ciekawe, ile osób będzie próbowało dalej. Podstawy mają, reszta należy do nich.

Skończyłyśmy nieco po dwunastej (to chyba reguła na wszystkich takich kursach). Zostawiłam ciężkie rzeczy w recepcji i poszłam zjeść. "Naszych" spotkałam nawet "Pod lipami", czyli tam gdzie jadłam już rok temu. Nie jest tam daleko, ale ładny spacerek można sobie zrobić po długim siedzeniu, a i zjeść się da nie najgorzej.  Przeszłam się z aparatem po okolicy. Aż żal, że dzień był dosyć pochmurny. Jesienią są dwa ciekawe oświetlenia, dla mnie, kompletnej amatorki fotografii: słońce bądź mgła.

 

I co z tego, gdy takie widoki mija się, wracając z obiadu do hotelu. Nie da się nie pstrykać, i już. Po drodze są jeszcze dwa podobne budynki, bodajże "Róża" i "Żonkil", jeśli nie mylę nazw. Na zdjęciu powyżej jest "Żonkil" od tyłu. 

A tu rzut oka w prawo, i góry widać...


 "Tulipan" na horyzoncie...
 

 I mnóstwo żółtych liści i kolorowych drzew.


Do "Magnolii" też oczywiście zajrzałam...
 

...mijając po drodze hotel-widmo. Zawsze muszę mu porobić zdjęcia, bo jest malowniczy. Hotel "Frankenstein" normalnie. W środku musi być ekstra plener na filmy z dreszczykiem. 


Trzecia dochodziła, wróciłam do "Tulipana" na zajęcia, i tu człowiek po człowieku pojawiła mi się bardzo silna grupa! Tego jeszcze nie miałam, wszystkie miejsca zajęte. Ale sama naspraszałam, hi hi. Stanęłam na wysokości zadania: każdy dostał materiały (choć komuś na kolanie dorabiałam rząd pętelek do próbek, bo myślałam, że mi się płócienka skończyły - guzik prawda, one mi tylko wpadły w jakiś zakamarek), każdemu wytłumaczyłam. Dwie osoby wyszły przed końcem, o co nie mam pretensji, bo ludzie przychodząc na zajęcia kierują się różnymi motywacjami. Jedni chcą się nauczyć, inni są po prostu ciekawi, i albo dana technika "chwyci", albo nie. Myślę, że w niektórych przypadkach musi poczekać na swoją kolej, bywa, że dosyć długo.


Zanim się pozbierałam, na dworze zdążyło się ściemnić. Wróciłam na kwaterę aby coś zjeść, i w planach miałam jeszcze uroczyste rozpoczęcie zjazdu, ale zrezygnowałam. Jakiś facet gadał do mnie w ciemnej ulicy i nie miałam ochoty sprawdzać, czy nadal tam będzie stać. Szkoda, bo był wykład o hafcie czarnym, ale cóż... Ja się nigdy nie nudzę. Był Homer, to mi wystarczyło.