środa, 29 maja 2013

Goździk

Ja też zdobyłam szlify. Simka upolowała ptaszka, ja zrobiłam pierwszy trójwymiarowy kwiatek pętelkami. Wiem, że kwiatkami wykańczały swoje chusty Ormianki. Jak teraz tam jest, nie wiem. Wojny, bieda, dziesięciolecia komunizmu, to wszystko musiało się odcisnąć na życiu. Próbowałam coś znaleźć w Internecie, ale niewiele wskórałam. Na pewno przeszkadza nieznajomość języka. Po rosyjsku nie znam słownictwa, angielskich stron jest jak na lekarstwo, a ormiańskiego ma się rozumieć nie umiem ni w ząb.

Trochę liczyłam na strony greckie, ale i tu się rozczarowałam. Poza ogólnymi odnośnikami do strojów ludowych na nic sensownego nie trafiłam. Może nie miałam szczęścia, zresztą skąd mam znać grecki. Staro- czy nowogrecki. Chyba poszłam do liceum pięćdziesiąt lat za późno.

Gmeranie i szperanie doprowadziły mnie jednak kiedyś na strony tureckie, i nagle worek się rozsypał. Wygląda na to, że obecnie zagłębiem koronki pętelkowej jest Turcja. Moim pierwszym źródłem pozostają książki Eleny Dickson, Greczynki z pochodzenia. Dickson używa nici bawełnianych, bardzo cienkich. Robiąc węzełek owija igłę jeden raz. Turczynki robią swoje bajeczne koronki nićmi poliestrowymi, a węzełek jest większy i ściślejszy. Igłę owija się dwa razy, a potem całość bardzo solidnie zaciąga. Poliester jest trudniejszym tworzywem od bawełny. Jest śliski i łatwo się rozwiązuje. Potem zdarzają się przykre niespodzianki.

Po długich poszukiwaniach (kolejny nieznany język!) dotarłam do różnych kursów serwetek i kwiatów. Zawsze jednak miałam wątpliwości, czy sobie poradzę. To jednak co innego, niż prosta serwetka - wprawka z książki. Tyle jest tutaj do dopasowania, tak łatwo może się wszystko pokrzywić. Warto tracić czas i pracę na poronione próby? Wreszcie zaryzykowałam.

https://www.facebook.com/media/set/?set=a.524139954295337.1073741836.201839819858687&type=3 - tutaj znalazłam kurs. Są i inne, wiele innych, ale ten mi się wydał jakiś najfajniejszy. I zrobiłam!



Było trudno, nie zdawałam sobie sprawy że aż tak, a wszystko przez długie pętelki w tej czerwonej części. Kiedyś się zawezmę i zrobię drugi. Malutkie są te goździczki, 3 cm średnicy. Akurat na kolczyki.

Zdrowiej, kiciu

Moja kocica zaliczyła operację. Wymacałam jej na brzuszku guzek przy wieczornym głaskaniu i raz-dwa wyprawiłam na przegląd do weterynarza, a potem - niestety - na mastektomię. Wróciła do nas w miarę przytomna, ubrana w zielony kubraczek z mnóstwem wstążeczek. Oczywiście sens jest ten, żeby nie lizała rany. Koci język jest jak tarka. Efekt był jednak taki, że biedula wyglądała jak zielony baleronik, a łaziła jakby na łapach miała kalosze. To już za nami. Baleron poszedł do prania, kicia wygląda wspaniale, czyli cieszy się własnym futerkiem, może łazić i skakać gdzie chce, zwijać się w kłębuszki i wylizywać do woli. Sierść zaczyna odrastać, choć na razie bardziej przypomina w dotyku szczecinkę niż puszek. To przejdzie.

Nieprawdopodobne, jaki zrobił się z niej miziak. Nabrała chęci aby wpraszać się pod kocyk każdemu, kto układa się na drzemkę. Mruczy przecudownie. A poza tym dwa dni przed operacją zaskoczyła mnie: przyniosła z balkonu ptaszka. Biednego małego żółtodziobka, niestety już martwego. Żal mi było biedaka, co zrobić. Ale kicia była szczęśliwa, jakby zdobyła kocie szlify. Po prawdzie tak się właśnie stało. Trzy lata już u nas mieszka, i do tej pory jeszcze się jej takie łowy nie zdarzyły. Jakież "miaaaau" i "mrrrau" z siebie wydawała! I to jest kot, który na początku odważał się wyjść spod kanapy tylko kiedy wszyscy spali, a na ręce dał się wziąć dopiero po roku.