sobota, 28 stycznia 2017

Mydło na kozim mleku, czyli realizacja planów cz. 2

Punktem drugim na liście planów do szybkiego wykonania było mydło na kozim mleku. Ja je sobie już wcześniej zamroziłam w woreczkach do kostek lodu, jeszcze przed Bożym Narodzeniem albo zaraz po. Doczytałam ile mogłam, przyjęłam do wiadomości, że mydło na mleku lubi się mocno grzać i nie dosyć, że wykipi, to zacznie śmierdzieć, więc dodatkowo jeszcze zamroziłam sobie worek kostek zwykłego lodu, do chłodzenia naczynia z ługiem od zewnątrz.

Właściwie to byłam przygotowana na smród amoniaku, ale uspokoili mnie, że jeśli nie robię na ciepło, zapach jest przyzwoity, a nawet mydło robione na ciepło i tak smrodek straci. Podobno. Nie sprawdzałam. Zrobiłam na zimno i jedynym moim dylematem było, czy wystawić mydło do żelowania na balkon (-15 stopni), czy po prostu włożyć do lodówki.

Rozstawiłam warsztat mydlarski jak zwykle. Odważyłam mleko w kostkach, tyle ile trzeba było na ług. Jedna mi została, w sumie nie wiem, po co. Teraz myślę, że jakbym ją dodała, nic by się nie stało. Odważyłam wodorotlenek, ale sięgnęłam po niego, gdy kostki mrożonego mleka w jakimś stopniu się rozpuściły i było już dosyć cieczy, aby mieszać. Nastawiłam wiatrak i zamieszałam ług. Tak jak przy piwnym mydle, naczynie z zasadą wstawiłam do miski z zimną wodą i kostkami lodu. Udało się - ług nie zawrzał ani nie zaczął śmierdzieć, choć opary były. Wiatrak jest nieoceniony.

Co ja tam dałam z tłuszczy - tym razem kombinowałam tak, aby przetłuszczenie było większe, 7% przynajmniej, a może nawet 9. Chyba zmieszałam olej kokosowy, gęsi smalec i oliwę z oliwek, pół na pół tłuszcze twarde z płynnymi. Do tego wlałam ług na mleku, wymieszałam blenderem na gęstniejący budyń, wylałam do formy i wstawiłam do lodówki, do pojemnika na dole. Klapę pojemnika zostawiłam otwartą, żeby temperatura się wyrównywała. Przestraszyłam się mrozu na dworze, że mógłby zaszkodzić masie mydlanej i coś złego zrobić z reakcją.


Miałam nadzieję, że mydło w chłodzie nie zżeluje i pozostanie jasne, ale nic z tego - żel się pojawił i mydełko zrobiło się beżowe od środka. Do rana ładnie zgęstniało i mogłam pokroić... Ha! I tu mi się przypomniał detal, który zdążył mi wylecieć z pamięci, kiedy pisałam poprzedni post o mydle Aleppo. Przecież ja je na zimno, nie na gorąco robiłam! I też mi zestaliło się do rana, ale kiedy do niego zajrzałam, cała powierzchnia była pokryta rosą: jedne kropelki tłuste, inne przezroczyste. Dotknęłam papierkiem lakmusowym - granatowy wyszedł...


I wtedy nie było rady: przerobiłam je na ciepło i basta.

A kiedy pokroiłam kozie mydełko, zobaczyłam, że od środka ma dziurki i całe ocieka tłuszczem. No i znowu problem. Papierek dla odmiany nic nie pokazywał, bo od razu łapał tłuszcz i nici z pomiaru. Wreszcie udało mi się kolejne kostki mydła pomierzyć, i mimo tych dziurek i upaćkania nigdzie nie stwierdziłam żrących miejsc. Koleżanki poradziły mi po prostu odsączyć je w papierowy ręcznik.


Oczywiście próbkę zaraz sobie wzięłam do testowania. Jeszcze kilka razy podchodziłam do tych mydeł z papierkiem, gdy już obeschły, i niezmiennie wychodziło mi całkiem przyzwoite pH, a mój kawałek mydła jest taki gładki i miły, pachnący czymś na kształt śmietanki. Mama mnie pyta, czy nie kozą. Dam jej do powąchania i spróbowania, i jestem bardzo ciekawa reakcji.

/Edit: mama zrobiła wielkie oczy i powiedziała, że nic kozą nie czuć. Zobaczymy, jak jej się spodoba w użyciu, ale pierwszy test zaliczony.

piątek, 27 stycznia 2017

Mydło Aleppo, czyli realizacja planów

Jak sobie przez pół roku poczytałam i nagadałam się z ludźmi na grupie mydlarskiej, to mi urosła sterta planów, czyli mydełek, które bardzo chcę własnoręcznie zrobić chociaż raz. Obecnie na tej liście na pewno jest:

  • savon noir,
  • mydło gospodarcze kokosowe,
  • jakieś mydło z wzorkami, swirlami czy coś,
  • mydełko różane (akurat tu nie planuję cudów - chciałabym uzyskać delikatny, słodki kolorek i przyjemny zapach),
  • ewentualnie w przyszłości mydło borowinowe,
  • i być może dziegciowe, choć to już sztuka dla sztuki, bo nie mam w rodzinie osób, które by go nagle potrzebowały. Czyli eksperyment dla eksperymentu.
  • A może spróbować od zera zrobić przezroczystą bazę glicerynową?

Wyprawiwszy dzieciaki do szkoły po przerwie świątecznej, zabrałam się za realizację dwóch punktów tego planu, mianowicie mydła oliwkowego z olejem laurowym, i drugiego, na kozim mleku.

Olej laurowy, całe 200g, czekał na mnie już chyba od miesiąca i nadawał aromat szafce w kuchni. No tak - liczyłam na to, że będzie gęsty, a tu chyba za ciepło mu się zrobiło, bo mi chlapnął, jak chciałam go otworzyć.  Zebrałam co mogłam, ale i tak coś tam spłynęło po pokrywce na półkę. Pachnie bardzo mocno ziołami. Niektórzy mówią, że zupą, ale to nie całkiem tak. W każdym razie w takim stężeniu go nie lubię.

Poczytałam sobie o mydłach Aleppo i zdecydowałam, że dam tego oleju do mydła 10%. Tyle wystarczy, jeśli nie ma się problemów dermatologicznych. W sumie mogłabym nawet dać do 20%, i kto wie, może tak zrobię z resztką tej porcji. Nie będzie wiele tego mydła, bo tam już raczej nie ma pełnych 100 g. Mam nadzieję, że mikser sobie poradzi z rozmieszaniem tak małej ilości masy, albo... albo zamiast dwulitrowego garnka użyję miarki z węższym dnem. O tak.

Nieszczęsne Aleppo, miasto-widmo, zrujnowane jak Warszawa w czterdziestym piątym... Piękne miasto, kochane przez ludzi, którzy tam mieszkali choć przez trochę... Zawsze o nim pamiętam, kiedy mydlarze biorą się za olej laurowy. Taki detal. Tradycje mydlarskie były tam od starożytności. Robiono mydła na oliwie, aż ktoś dodał olej z owocków lauru, gęsty, zielony i pachnący.

Tak to się robi dziś. Znalazłam odnośniki do tego filmu chyba na stronie firmy, która sprowadza laurowe mydło do Polski. W samym Aleppo to się urwało, ale mam nadzieję, że rzemieślnicy przetrwali i odbudują firmy gdzie indziej, a kto wie, może za jakiś czas wrócą, jak zapanuje tam spokój.


Samo zrobienie mydła trudne nie było. 900 g oliwy i 100 g oleju laurowego zmieszałam w garnku i tylko podgrzałam do 40 stopni, bo przecież oba są płynne i nie trzeba nic rozpuszczać. Obliczyłam ilość NaOH w Soapcalc, wody dałam w proporcji 2:1, podobnie jak przy mydle na czystej oliwie. Uwaga na tę wodę w Soapcalc - on domyślnie wpisuje 38%, czyli bardzo dużo; tę ilość można zastosować jeśli się robi skomplikowane wzorki, lecz przy mniej wymyślnych mydłach lepiej wziąć 25-30%, a czasem nawet mniej. Zrobiłam ług, wmieszałam do tłuszczy, zmiksowałam, wstawiłam w garnek z gorącą kąpielą i zrobiłam na ciepło, a jak miało dosyć, wlałam do formy. Na drugi dzień mogłam pokroić.



Teraz suszy się na półce, i będzie się suszyć jeszcze długo. O marsylskim powiadają, że można używać po dwóch miesiącach, ale dopiero po sześciu pokazuje, co potrafi. A potrafi dużo, już się przekonałam. Mydło Aleppo powinno leżakować dziewięć miesięcy! Przez ten czas wyschnie, straci trochę na objętości i zbrązowieje po wierzchu, ale w środku zachowa zieleń.

Moje nie jest bardzo zielone. Zdjęcia nieco przekłamały kolor, ale to prawda, że ta zieleń ledwie majaczy na beżu. Może 20-procentowe będzie mieć bardziej efektowny wygląd. Pachnie bardzo delikatnie. Okrawki po pracy zebrałam i zlepiłam w duże, jajowate mydełko, które teraz leży u mnie w kuchni. Na razie nie jest wystrzałowe. Ot, mydło. Mydli się i zmywa. Ale ile ono ma - cztery tygodnie dopiero? Smarkacz, nie mydło...


A tak wygląda w tej chwili zawartość moich mydelniczek!

czwartek, 26 stycznia 2017

No i przedobrzyłam.

Jak dla mnie, mydło może pachnieć po prostu czystym mydłem. Może nie mieć żadnych wzorków i kolorków. Za to niech ma w sobie dobre tłuszcze, a jak się jeszcze doda różne kosmetyczne smaczki, jak miód czy ekstra olejki, będzie super. Ewentualnie jakiś maceracik, wywar z ziół, piwo - no, do tego to już chyba będę na stałe dawać zapach iglaków, bo świetnie wychodzi. Część rodziny jednak lubi mydła pachnące czymś więcej. Spodobał im się zapach trawy cytrynowej, a że już się skończyła ostatnia kostka, musiałam dorobić.

Kombinuję ostatnio tak, żeby ograniczyć olej kokosowy, tymczasem jednak nie mam masła shea i tłuszcze twarde uzupełniam gęsim smalcem. Dołożyłam też trochę tłuszczu z rosołu, czyli "chicken fat" w Soapcalc. Jako tłuszcze płynne wykorzystałam oliwę pomace i olej rzepakowy. Nieco się przestraszyłam, że rzepak nie jest specjalnie trwały, więc tak jak poprzednio zrobiłam przepis z zerowym przetłuszczeniem.

Plan był taki: robię na gorąco bez przetłuszczenia, do budyniu dodam pulpę z marchewki dla koloru, bo do cytrusów pomarańcz będzie pasować. Po zmydleniu dodam tłuszcze na przetłuszczenie, i po staremu miód i olejek eteryczny. Popatrzyłam jednak na to, co wyliczył kalkulator, i zmartwiło mnie, że mydło mogło wyjść zbyt miękkie. Co z tym zrobić? Albo zmienić proporcje i liczyć jeszcze raz, albo dać coś na twardość. Ludzie dają sól albo alkohol cetylowy. Miałam jedno i drugie. Soli sypnęłam półtorej łyżeczki do ługu, alkoholu cetylowego dodałam do pulpy z marchewki, żeby wmieszać do budyniu jeszcze przed wstawieniem całości na gaz.

Najpierw miałam problem z rozpuszczeniem soli i wodorotlenku. Niby tej wody nie było bardzo mało, bo 30%, ale coś tam zostawało na dnie. Ani chybi drobiny soli, bo mam kamienną z Kłodawy i tam zawsze część się słabo rozpuszcza. Oby nie wodorotlenek... Jakoś to rozbełtałam i wlałam do tłuszczy. Blendowałam długo, bo nie chciało gęstnieć, jednak wreszcie coś się zaczęło dziać. Dodałam marchwi z tym cetylem, kolor jakiś słaby wyszedł. Liczyłam na więcej. W trakcie obróbki na ciepło dosypałam jeszcze słodkiej papryki, ale i tak masa została dość blada.

Budyń - ciągle dosyć rzadki
Faza żelowa, którą trudno było zauważyć
Długo trzymałam to mydło w wodnej kąpieli. Normalnie w kwadrans lub dwadzieścia minut jest po zabawie, a tu ono tak siedziało i siedziało, nie chciało żelować, potem żel był mało wyraźny, i gdy wreszcie zaczęło od spodu bieleć, może już było przetrzymane? Wlałam odłożone tłuszcze, a znowu poszalałam: oliwa, olej z pestek moreli, słodkie migdały, odrobina lauru, arganowy, łyżka miodu, i to całkiem spora... i już wylewałam do pierwszej foremki, kiedy przypomniałam sobie o olejku eterycznym. Cała zabawa by była na nic!

Nakładanie szło trudno, bo masa była gęsta, wysychała w locie na powierzchni i musiałam ją rozpaczliwie utrząsać i ugniatać w foremkach. Papierki pokazały, że pH jest już ładne, więc tylko poczekałam, aż mydło ostygnie i się zestali, i mogłam wyjąć do pokrojenia.



Tak to wygląda dziś. Kruszy się. Przypomina starą ciastolinę: niby lepkie, a trzeba uważać, aby się w rękach nie rozpadło. Żałuję, że zechciało mi się użyć soli i cetylu. A bo to mi źle wychodziły mydła na ciepło bez takich dodatków? Muszę powojować jeszcze raz z tym przepisem i sprawdzić, co uzyskam bez nich. Mogę dać napar z rzewienia i olejek różany. O, mam hydrolat, cudny, też do wykorzystania. Tymczasem myślę, że jak ten twór obeschnie, pójdzie do łazienki, i mimo wszystko będzie się mydlić całkiem przyzwoicie.

niedziela, 8 stycznia 2017

Czas na sesję zdjęciową

Ja to sobie czasem pstryknę zdjęcie tego czy owego detalu. Aparat mam stary, ale fajny, w miarę rozgryzłam podstawy, i jakoś to idzie: raz ładniej, raz brzydziej. Powiadają, że mam oko do zdjęć, ale brak mi cierpliwości do sprzętu i samozaparcia do nauki, a inaczej się nie da podnieść poziomu, jak ćwicząc. Dlatego czasem o wsparcie proszę męża. Kilka dni temu udało się nam skorzystać ze słońca, i mimo silnego mrozu wynieśliśmy ostatnią produkcję mydlaną na sesję zdjęciową przed dom. I oto mogę zaprezentować:

Mydło kokosowe
Jedno z najświeższych. Zrobiłam je już po Nowym Roku. Chciałam wypróbować przepis, o którym parę osób bardzo pochlebnie się wyrażało. Kokos ma w sumie właściwości wysuszające, ponieważ składa się głównie z kwasów nasyconych - tak mi powiedzieli - jednak przy dużym przetłuszczeniu, ok. 20%, mydło może być całkiem przyjemne i pielęgnujące. Mydło wyszło śliczne, z lekka przezroczyste, jak stearyna, prawie białe, i niemal bez zapachu. Z moją skórą jednak nie najlepiej się dogaduje, niespecjalnie je też lubię do mycia włosów. Chyba warszawska woda jest na to za twarda, nawet przy spłukiwaniu wodą z octem. Dam mu jeszcze szansę, a jeśli u mnie się nie będzie sprawdzało, nada się dla osób o mniej przesuszonej skórze. 

Mydło na zielonej herbacie
 Mydło na zielonej herbacie. Śliczne jest, i kolor wyszedł niespodziewany, taki mocno brązowy. Porównywalny z mydłem kawowym, mimo różnego naświetlenia na obu zdjęciach. Pomyśleć, że liczyłam na zielonkawy odcień i chciałam dać olejek lemongrass. W szale mieszania w garze zapomniałam o olejku, a ten intensywny brąz mocno mnie zaskoczył. Bardzo ładnie to wyszło, takie gładkie i lśniące. Lemongrass będzie innym razem, i tym razem zadbam o zielony kolor.

Mydło na kawie
Też fajnie to wyszło, takie bardzo ciemne. Pachnie dość słabo, lecz przyjemnie, pomarańczą i sosną, a do środka dałam zmieloną kawę dla peelingu, oprócz tradycyjnej porcji smaczków (miód, olejek arganowy, migdałowy i z pestek moreli - one chyba w komplecie występują we wszystkich tych mydłach prócz kokosowego).

Mydło rumiankowe
Chciałam zrobić mydło łagodne i odżywiające. Mam nadzieję, że mi wyszło. Ług był robiony na mocnym wywarze z rumianku, nawet trochę kwiatków dodałam do masy. Z olei mamy tu kokos, oliwę z wytłoczyn oliwkowych, olej ryżowy i gęsi smalec, a na koniec dodałam ten sam komplet olejków, co powyżej, wraz z miodem i rozdrobnionymi płatkami owsianymi. Zapachów nie dodawałam celowo. Wciąż czuć lekki zapach herbatki rumiankowej.

Mydło piwne
A z tego jestem bardzo zadowolona. Fajne jest, i wydaje mi się, że bardzo przyjemne dla skóry. Do tego ma zapach, który uwielbiam. Ług był na piwie, olej słonecznikowy, oliwa pomace, olej kokosowy i masło kakaowe, a po przereagowaniu doszła tradycyjna mieszanka smaczków, chlust piwa dla przypomnienia i olejek sosnowy i cedrowy. Suuuper.

wtorek, 3 stycznia 2017

Aniołek

Króciutki wpis, bo praca niewielka. Chciałam zrobić aniołka na wymiankę. Takiego niedużego, do powieszenia na choince. Nie mogłam się za niego zabrać, chodziłam i irytowałam się, aż wpadł mi w ręce prosty wzór, podpatrzony gdzieś w odmętach Fejsbuka.


Nawet nie ściągałam wykroju, choć był. Duże kółko odrysowałam od filiżanki, małe od monety, koronka dookoła, nawet złotą aureolkę zrobiłam, no i już poleciał na swoją choinkę.


Jedyne, co rzeczywiście musiałam dopracować, to rogi koronki. Takie rzeczy lepiej jest rozrysować sobie przed rozpoczęciem pracy. Wystarczy notesik, długopis i siedzące miejsce w autobusie. Potem już można brać się za igłę.