niedziela, 31 stycznia 2016

Druga chusta skończona

Córka już się nią owija. Od razu powiedziała, że rezerwuje granatowo-czerwony motek i cierpliwie czekała, co z niego będzie. Jest tak jak mówiły panie, od których w Ustroniu kupowałam te moherki: z jednego motka 50 g wychodzą całkiem spore chusty. Nie to, że wielkie, ale spokojnie można się okryć. Długość ok. 160 cm (bez naciągania), czyli jak się zarzuci na ramiona, od szyi do dołu wychodzi ok. 80 cm. Włóczka Alize Kid Royal Missisipi, druty nr 5.

Został trzeci motek, zielono-lila.




niedziela, 24 stycznia 2016

Leżę.

No, przeziębiłam się i leżę. Trochę przewiało mnie na wczorajszym spacerze. Nie żeby nie było warto: z okolicznych zarośli co chwila wychodziła para dzików. Płochliwe były, na widok aparatu zadzierały ogon i znowu wiały w krzaki, ale mężowi udało się zrobić kilka zdjęć. To nie pierwszy raz, kiedy w Warszawie wychodzą świnie.

A teraz pół dnia jak nie lepiej przeleżałam pod kołdrą, i zaraz też pod nią wracam. Jak mi się robiło lepiej, łapałam za druty. Niebiesko-czerwona chusta znowu urosła:


I skończyłam mitenki!


Zaraz wracam chorować.

niedziela, 17 stycznia 2016

Co tam nowego słychać

Drobiazgi. Dzień jest dłuższy, i to już troszeczkę widać. Cieszy mnie to za każdym razem. Może to dziecinne, ale w pierwszej połowie roku moja ulubiona strona to kalendarz wschodów i zachodów słońca. Każdy zresztą może wpisać tam dowolny punkt na mapie i oglądać własną miejscowość, albo przelecieć po Polsce i przekonać się, o jak różnych porach potrafi wschodzić i zachodzić słońce tego samego dnia w różnych częściach kraju. Pouczająca rzecz, można też pokazać to dzieciom przy nauce geografii.

Skończyłam choć jedną zaległość: moherową chustę. Nic straconego, drugi kłębek już siedzi na drutach. Tym razem chyba mniej się będę zastanawiać nad zakończeniem.


Oczywiście gdzie jest miękka chusta, znajdzie się i kot:


Szaliczek tkany urósł o kilka centymetrów. Och, obiecuję sobie, że zbyt długo nie posiedzi na "krosnach", bo niepięknie ta ozdoba wygląda i chętnie już bym zabawę skończyła. Nie ma tak dobrze, to żmudna praca i zastanawiam się, czy jednak nie szybciej jest na drutach. Będę twarda.


sobota, 9 stycznia 2016

Pętelki kontra szydełko

Skończyłam to pętelkowe maleństwo, za które wzięłam się ostatnio. Wypróbowałam wzór podpatrzony w sieci, zresztą wykorzystałam go po swojemu. Brzeg jest robiony wg. Dickson.


 A tak wyglądają razem dwie serwetki - pętelkowa i szydełkowa. Nić ta sama, Ada 30. Jakby nie kombinować, koronka szydełkowa wychodzi ze trzy razy grubsza od pętelkowej. Wystarczy popatrzeć, jak jest zbudowane pierwsze lepsze oczko łańcuszka - nitka wędruje tam i z powrotem, i jeszcze raz. Jest za to mniej czasochłonna.



czwartek, 7 stycznia 2016

Tkanie na kolanie - jak to zrobić, żeby nie zwariować.

No właśnie. Krosien nie mam, a przyszedł Impuls. Tak, właśnie Impuls, który każe robić coś wbrew rozsądkowi. No więc jak tu sobie utkać szaliczek? Widziałam taki film, chyba japoński, gdzie dziewczyna tka szalik na osnowie z włóczki zamotanej wokół długiego (tak z 1 m) kawałka tektury. Miała bardzo grubą włóczkę, więc ponoć dawało się to zrobić w godzinę. I ten kolorek kawaii różowy... Ja tak dobrze nie mam. Moje zapasy są jednak sporo cieńsze niż palec.

W każdym razie naoglądałam się, naczytałam, i po krótkim namyśle zrobiłam tak: za podstawę służy mi stoliczek w stylu "śniadanie do łóżka podano". Może być i co innego, byle zmieściła się połowa długości szalika. Wzdłuż niego zamotałam osnowę (80 nici w tym przypadku) z oddzielnych kawałków włóczki, oczywiście każdy z zapasem na zawiązanie, na dodatek trzeba się liczyć z tym, że w trakcie roboty te nici trochę się skrócą.



Nie mam czółenka tkackiego (o frywolitkowym można zapomnieć), więc robię inaczej: używam szydełka tunezyjskiego. Przetykam je cierpliwie przez całą szerokość, chwytam haczykiem włóczkę i ciągnę, aż po jednej i drugiej stronie zostanie mi niewielkie uszko - po stronie kłębka tyle, aby nie ściągało roboty, a po stronie drugiej akurat, aby przewlec przez nie ostatnią, luźną nitkę osnowy, która mi je zabezpieczy przed wywlekaniem. Potem widelcem przybijam nowo przetkaną nić do reszty, i poprawiam szydełkiem, gdy je przetykam kolejny raz.





W ten sposób za każdym razem nitka wątku jest podwójna. Na pewno przyspiesza to pracę, na pewno wpływa na wygląd całości.

Aby ułatwić manewrowanie szydełkiem, pod spodem umieściłam niewielki piórniczek (akurat on mi wpadł w ręce), który unosi nici znad stolika.

Ma to wszystko swoje wady: przede wszystkim praca mimo moich starań wychodzi dość nierówno. No i jest to czaso i pracochłonne. Ale tak przecież miało być. Ludzie nie po to tworzyli wielkie warsztaty tkackie, żeby sobie pokonstruować, tylko dlatego, że utkanie kawałka czegokolwiek to była koszmarna robota. Nawet u mojej cioci Tosi w Gadce stały krosna, które w porównaniu z tym stolikiem to absolutny cud mechanizacji. No ale okolice Kołbieli to było zagłębie tkactwa. Jakież tam piękne pasiaki robiono! Jakie wzory różne, najróżniejsze!

Ależ by się staruszka ciotunia uśmiała, jakby zobaczyła ten mój wynalazek.

środa, 6 stycznia 2016

Tkanie na kolanie.

Ja już dawno się bałam, że pewna stara książka zrobi mi krzywdę. Stefania Czyżkowska, "Tkactwo ręczne". Kupiona pińcet lat temu za 30 groszy na jakimś straganie.



To tak w kwestii poprzedniego wpisu. Stolik nałóżkowy, trzy kłębki włóczki i szydełko tunezyjskie. Widelec zamiast bidła. Nie do wiary.

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Zamiast planów noworocznych

... przydałby się raczej robótkowy rachunek sumienia. Mam tyle prac rozpoczętych a nieskończonych, i tyle dawnych planów, które nie doczekały się realizacji, że to mi wystarczy za wszystkie ambitne zamiary. Połatać dziury. Pozszywać rozprute szwy. Skrócić spodnie. Zrobić te cho... no, te piękne mitenki. Skończyć obrazek z zimą, i drugi z piłkarzami. Sfinalizować projekt z pętelkową serwetką.

I tak: mitenki znów odłożone, mam nadzieję, że tym razem na krótko. Problem jest taki, że chyba obie muszę trochę skrócić. Dalej już powinno pójść szybko.

Obrazek zimowy: ciągnę. Chwilowo odłożyłam, ale zbliżam się do połowy (nareszcie, po półtora roku roboty).



Ruszyłam zaległą serwetkę. Nie, nie tą, którą dociągnęłam do trudnego miejsca i odłożyłam, bo mi krzywo wyszło. Taktaktak, tamta też wreszcie doczeka się finiszu. Ta jest inna, nie z książki, a w każdym razie nie do końca. Mam wobec niej plany. Na razie tyle jest:


Wielka nie będzie, zaraz zrobię brzeg. A skoro już robiłam różne próby szydełkowe, pstryknęłam dla porównania tę obecną serwetunię z szydełkową. Nić jest ta sama, Ada 30:


No dobrze. To podsumowując, mam na karku całą kolejkę rzeczy do zrobienia:

  • kilka mniejszych i większych napraw,
  • chusta na drutach,
  • mitsy,
  • obrazek z piłkarzykami,
  • obrazek zimowy,
  • niedokończona serwetka według Dickson,
  • obecna serwetka i parę spraw z nią związanych,
  • i dość pilnie kilka bransoletek.
A chciałoby się trochę więcej. Na półce czeka jeszcze kilka zestawów do wyszycia, plus dwa takie, do których sama zgromadziłam muliny mając wzór z czasopisma. Marzę o tym, żeby powyszywać trochę kwadratów dla dzieci. Nawet fajny album z wzorami znalazłam dzisiaj, projektantka nazywa się Durene Jones. Chciałabym pobawić się tą grubą wełną z Coricamo. Jedna rzecz - ciepła czapka na drutach. Druga - coś konkretnego tkanego igłą, bo to żal poprzestać na wprawkach. Chciałabym pobawić się knookingiem, model już mam upatrzony. I jeszcze haft czarny. I koronka klockowa. I inne takie. Cóż to jednak znaczy wobec milczenia mojej flotylli UFO.