środa, 8 sierpnia 2018

Trochę trudniejsza serwetka

Miałam napisać o owalnej serwetce już dawno, ale zawsze jakoś mi było nie po drodze. Zresztą... są tacy, którzy prace tej wielkości trzaskają po kilka na tydzień, tylko raczej w innych technikach. Tak się składa, że za koronkę pętelkową wciąż mało kto się bierze. Od dawna miałam w planach ten wzór, bo inny niż dotychczas, bo zaczynany od samego środka, nie na kółku z płócienka, bo owalny i ciekawie wygląda, poza tym w ten sposób wychodzę poza podręczniki Eleny Dickson, które zresztą uważam za świetne i każdemu polecam - tyle, że to nie cała wiedza, a dopiero początek.

Tym razem nie miałam ładnie rozpisanego wzoru, a dwuczęściowy turecki film, na którym ładnie jest pokazana cała praca, lecz z objaśnień rozumiałam głównie liczebniki i kilka oderwanych słówek, jak "zürafa" (pętelka):

Owalna serwetka - część pierwsza
Owalna serwetka - część druga

Kto chce, niech też z tym kursem powalczy!

Jestem absolutnie pewna, że nauczycielka na filmie używa nici poliestrowych. Ja jednak po staremu wykonałam serwetkę nićmi bawełnianymi. Z poliestrem dotąd się nie polubiłam. Zaczęłam robić tę serwetkę drugi raz nićmi Altin Basak Kirlangic, ale zostawiłam i na razie nie wróciłam. Trudniej się robi, jeszcze tego dobrze nie umiem. Nie panuję nad wielkością pętelek, długie pętelki łatwo się skręcają, a cała praca wychodzi pofałdowana. Wiem, powinnam popracować, no ale...

Zresztą miałam w tym dodatkowy cel - serwetka była przeznaczona na wystawę "Z nici Ariadny", więc stara dobra Ada 30 znów mi się przydała. No po prostu dobrze się nią robi i już.

Tak to wyszło:






poniedziałek, 6 sierpnia 2018

Mydło kasztanowe

Jakiś czas temu (no, chyba z pół roku!) zrobiłam drugą porcję mydła kasztanowego. Poprzednie, w sumie całkiem udane, było kompletnie pozbawione zapachu. To chyba dobrze, bo na samym początku pachniało niezbyt ciekawie. Na dodatek narobiłam sobie bąbli na rękach obierając kasztany. Ich skórki są twarde. Tym razem nie chciałam się tak narażać. 


Postąpiłam więc odwrotnie niż poprzednio: garść kasztanów zalałam odrobiną wody i ugotowałam na miękko, a potem starłam wraz ze skórkami na małych oczkach tarki, porządnie rozdrobniłam blenderem podlawszy wodą, w której gotowały się kasztany, i tak uzyskaną masę dodawałam do budyniu. Przygotowałam sobie też olejki eteryczne (rozmaryn, lawenda, drzewo herbaciane, trochę pichtowego - w sumie co mi tam w ręce wpadło).


Do masy poszło 300 g oleju kokosowego, 500 g oliwy pomace, 100 g masła shea i 100 g oleju palmowego. Zażyczyłam sobie 7% przetłuszczenia, z czego wyszło mi 138 g NaOH.

Było to typowe mydło metodą na zimno: wodorotlenek rozmieszałam w wodzie (200 g), tłuszcze podgrzałam i zmieszałam, i kiedy ług i oleje miały ok. 40 stopni ciepła, zrobiłam budyń. Dodałam do niego potem 150 g pulpy kasztanowej i olejki eteryczne, i tak przygotowaną masę wylałam do formy.


Zapisałam sobie, żeby uważać na żelowanie. Ta masa raczej niezbyt się nadaje do podgrzewania w piekarniku, bo mogłaby przegrzać się i wykipieć z formy. U mnie zachowała się całkiem przyzwoicie. Następnego dnia pokroiłam ją na takie pstrokate mydełka:



No i znowu muszę coś dopracować następnym razem. Przy kolejnej powtórce przetrę tę pulpę przez jakieś niezbyt gęste sitko. Aż się zmartwiłam, że te kawałki skórki są aż tak duże, mydło może dookoła nich jełczeć, będą drapać przy myciu albo coś. No ale pół roku upłynęło, a mydła ani nie jełczeją, ani nie drapią. Skórki na szczęście zmiękły. W ogóle bardzo przyjemnie mydełko wyszło. Ładnie się pieni, jest miłe dla skóry. Pachnie lekko olejkiem z drzewa herbacianego. Inne zapachy zanikły.