Musiałam odwiedzić halę przy Marywilskiej. Tam są dwa sklepy koralikowe, z których jeden lubię bardziej a drugi mniej, ale w tym drugim są oksydowane elementy, a w pierwszym nie. Wyprawa w sobotę to błąd. Kolejka do bankomatu stoi jak niegdyś za mięsem. Zastanawiam się, w ilu pawilonach można płacić kartą, bo tam gdzie ja kupuję niestety nie. I w ogóle tłok i ludzie przepychają się we wszystkie strony. Jakieś dziecko koło mnie zapytało: "mamusiu, a dlaczego tu jest choinka?" I nie wiem, co mu mama odpowiedziała, bo sama się zastanawiam co ten świecący druciak tam robił.
Poprzednio wybrałam się tam w tygodniu z rana. Całkiem inaczej się chodzi. Luz, kupujących jak na lekarstwo, sprzedawcy czasem drzemią w kącie. Idę wtedy dalej, po co budzić człowieka. Wietnamczycy nieraz przychodzą do swoich budek z rodzinami - gdy oboje rodzice pracują, maluchy drepczą sobie między stoiskami albo robią "porządki" w towarach. Akurat tego dnia panowało ożywienie. Przed kanciapą administracji kłębił się tłum rozmaitej narodowości, a ci co pozostali na posterunkach dyskutowali niezrozumiale lecz z energią. W potoku wietnamskiej mowy często-gęsto padało polskie soczyste "k..wa mać". Podobno poszło o to, że dyrekcja chce zakazać handlu w niedzielę...
Ale zadowolona jestem. Mam kilka rzemiennych baz do naszyjników, sznurek w trzech kolorach, różne takie etykietki, oraz trochę zapięć. Wystarczy na jakiś czas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz