czwartek, 22 maja 2014

Woda opada

Ubyło już chyba półtora metra od wczoraj. Ta tablica jest niezłym wodowskazem.

wczoraj:


i dziś


Roślinność wyglądająca spod wody jest zszarzała od błota:


W piaskarni też bardziej sucho się robi, ale jeszcze dłuższy czas nie będę miała ochoty na babranie się w piasku. Po powodzi zawsze jest pokryty paskudztwami, co widać:



Zresztą, jaka powódź. Już ładnych parę razy widzieliśmy pod wałem tyle wody, choć zwykle jakoś na przedwiośniu, po topnieniu śniegów. Cztery lata temu było z lekka przerażająco. Na szczęście upiekło się nam. A teraz to chyba tylko politycy mają okazję, aby wypinać pierś po ordery i kazać się wojsku wozić po rzece motorówką. Jak zostanę królem, też każę się tak wozić.

środa, 21 maja 2014

Rozgwiazdy nad rozlewiskiem

Powtórzyłam wzór sprzed roku i zrobiłam kilka rozgwiazd. Projekt był mojego dziecka - i kształt, i zasadnicze kolory. A jakie? A tęczowe. Osiem macek, każda inna. Tak ma być, bo to jest kolorowe, błyszczące, wesołe i podoba się. Jest to tęcza antyideologiczna, dezerterująca ze sztandarów, pchająca się w łapki dzieci, które ją lubią tak po prostu.


 *  To pordzewiałe żelastwo to szlaban, na którym ktoś najwyraźniej sprawdzał siłę mięśni. Przyznaję, że miał czym się pochwalić. Ale na co było stawiać szlaban w tym akurat miejscu, chyba już się nie dowiem.

A że zdjęcia robiłam na spacerze, same wepchały się w obiektyw rozlewiska Wisły. Dziś fala kulminacyjna, siedem metrów. Prawie o metr mniej, niż w 2010, kiedy było naprawdę nieciekawie. Tak że bez wielkich nerwów ludziska spacerują sobie wałami, policja ich nie goni, szkoda tylko zwierząt, które musiały jakoś uciec z nadrzecznych zarośli, a w sumie nie miały jak. Wczoraj wieczorem ktoś z sąsiadów widział lochę z malutkimi warchlaczkami, jak miotała się przerażona - łęgi całe zalane, a po wale chodził tłum. Zaraz były okrzyki: "Ooo, zwierzaki!" - trzeba chyba nie mieć wyobraźni... Po drugiej stronie wału są płoty osiedli. Nie wiem, jak sobie biedna świnia poradziła.

Ścieżka przyrodnicza w każdym razie wygląda tak:



A to lokalna Sahara, czyli piaskarnia. Tam niedawno robiłam zdjęcia marynarskich bransoletek. Gdzieś w tej brei.




wtorek, 20 maja 2014

Nurkowanie w lamusie

Coś mnie natchnęło przed godziną i przejrzałam takie dwie torebki z koralikami, których bardzo rzadko używam, bo są drobne. Z tych torebek wyjęłam różne różności, z których na pewno nie będę korzystać: plastikowe kuleczki przezroczyste - przecież mam cały sznurek szklanych. Plastikowe perełki w kilku odcieniach i rozmiarach - z Marywilskiej naprzywoziłam sobie mnóstwo szklanych perełek, które nie wyglądają jak z bazaru, a w każdym razie nie aż tak. Jakaś taka drobniutka sieczka, nawet w ładnym czarno-zielonym odcieniu, ale zbyt cienka, aby nawlec ją na żyłkę. 

Otóż podjęłam prawdziwie epokową decyzję. Spakowałam te dobra w pudełko i postanowiłam oddać je do szkoły na prace plastyczne. Niech je dzieci powciskają w jakąś masę solną przy najbliższej okazji albo nakleją na kolaż. Przynajmniej zużyją je w sensowny sposób. To co mi zostało, pewnie wystarczy dla przyszłych pokoleń. Niewykluczone, że kiedyś sprowadzę sobie przyzwoitsze koraliki do beadingu, bo niektóre z moich są koszmarnie nierówne, i z satysfakcją powtórzę ten manewr z resztą zawartości obu torebek.

Z jednym na razie się nie rozstaję: z pudełeczkiem po kremie, w którym lądują wadliwe koraliki Preciosy, jakie zdarza mi się znajdować przy pracy. Większość jest pięknie, soczyście zielona - trafiła mi się kiedyś felerna partia tego koloru. Koraliki są przeważnie pozatykane. Niektóre zostały odrzucone, bo były całkiem niewymiarowe, krzywe, czasem pęknięte. Lubię tę kolekcję. To całkiem bez sensu, ale czuję się jak w dzieciństwie, kiedy zbierałam kolorowe papierowe serwetki. Pudełko z serwetkami było równie bezużyteczne jak te koraliki, i równie bezcenne.

Czy inni też mają tak nieracjonalne pomysły?

sobota, 17 maja 2014

Wymianka

Zrobiłyśmy sobie wymiankę z Kgosią. Taką małą, prywatną wymianę prezentów. Ja jej błyskotki, ona mi karteczki. Z koralikami radzę sobie, do papieru nie mam ręki ani materiałów. Moje zapasy obejmują najwyżej szkolne bloki rysunkowe i papier kolorowy. Umiejętności - szkoda gadać. A przecież kartki zawsze lubię mieć, bo nigdy nie wiadomo, kiedy będą potrzebne.

Tak że popracowałam troszeczkę i wyszło mi coś takiego:


Zapakowałam i wyprawiłam w świat. Zaraz też dotarła do mnie przesyłka od Gosi. Otworzyłam i wpadłam w zachwyt, bo wiedziałam, że ma być haft matematyczny, ale jak to wszystko zostało pięknie dopracowane i wykończone!







Gosia, dzięki!

A po co, a na co

Właśnie, ktoś może zapytać, po co mi takie ilości nici, co to takiego te kwiatki, w końcu zrobiłam dotąd tylko dwa. Co ja będę gadać, zdjęciem rzucę.



(ze strony Ballihan Motif).

Ja też tak chcę!

czwartek, 15 maja 2014

Poplątane szczęście

Dostałam kordonki! Dostałam kordonki! I to jakie!



Długo na nie czekałam. Ale po kolei: kiedy zaczęłam wgryzać się w sprawę pętelkowych kwiatków, najpierw kwestia materiałów w ogóle mnie nie zajmowała, bo sama byłam na etapie wprawek bawełnianą nicią. Zresztą kordonek Klasik bywa w wielu kolorach. Po pewnym czasie wyjaśniło się jednak, że tego nie robi się bawełną, a jedwabiem lub (co częstsze) poliestrem. Przejrzałam kilkanaście pasmanterii w Internecie (naziemne w ogóle nic takiego nie miały), i znalazłam Altin Basak Kirlangic. Tu dziesięć kolorów, tam dwa, gdzie indziej cztery. Pozastanawiałam się, jak to ja, czy naprawdę są mi do szczęścia potrzebne, i wyszło mi, że bez wątpienia tak.

Złożyłam zamówienie w trzech sklepach, i ku mojemu rozczarowaniu okazało się, że kolorów ubywa. Nie dostałam jasnego lila, nie dostałam pistacjowego, i czegoś tam jeszcze. Wreszcie dowiedziałam się, że są wycofane z naszego rynku! Co było robić - nakupiłam wszystkiego co mogłam dostać. Mimo wszystko znalazło się tych odcieni dosyć sporo. Spróbowałam obrębić kawałek zeszmaconej chusteczki z ciuchów (nie będę przecież psuć ładnej chusty na wprawki), widoków wam oszczędzę. Może kiedyś, jak będę w sadystycznym nastroju, hi hi. Nici okazały się trudne: bardzo śliskie, niesforne, wymagające bardzo solidnego zaciskania węzełków - inaczej cała praca bierze w łeb!

Po jakimś czasie przeprosiłam się z nimi, zrobiłam goździk, zwątpiłam przy tym we własny dobry wzrok. Niestety, słusznie. Udało się jeszcze zrobić niebieski kwiatek, a potem pozostało już tylko podreptać do optyka po okulary. Na kordonki tymczasem panowała kompletna posucha.

Oczywiście robiłam rozeznanie w innych firmach. Taka Ariadna ma kordonki Koral i Opal. Opal dobry, cieniutki, myślę, że odpowiedni, tylko że w szpulkach po 250 g. A co ja zrobię z taką ilością nici? Obrus szydełkowy pewnie by wyszedł, ale na kwiatki wolę malutkie szpuleczki. 20 g całkiem wystarczy jak na moje potrzeby. Poza tym jest tylko pięć odcieni czy coś koło tego. Koral z kolei ma dużo kolorów, ale w porównaniu z moimi kordonkami jest gruby jak kabel. Odpowiedni na szydełkowe bluzeczki, może torebki, lecz nie do takich prac.

Wreszcie okazało się, że na miejsce Kirlangic pojawiły się nici Yabali. Wiem już, że w Turcji też ich używają - obie firmy są znane, plus jeszcze dwie czy trzy. Doszły nowe kolory, jakich było mi brak. Zamówiłam i mam! Oto szczęście robótkowego chomika: tu zużyje kawałeczek, tam zużyje kawałeczek, ale do norki naściąga całe stosy dobra i tak je sobie tam trzyma.

A coby chomikowi się nudno nie zrobiło, te nici zdradzają oznaki życia. Myślałby kto, że takie grzeczne, ułożone, ładnie błyszczą - słowem, high life, bon ton, savoir-vivre, pardon...



Jak tylko spuścić je z oka i rozmotać z folii, uaktywniają się. I zaczyna się pakowanie w torebki, zahaczanie końcówek nici...


Ale zawsze któraś przechytrzy człowieka - my ją bierzemy do ręki, a ona podstępnie frrrru - i zrzuca połowę motka na biurko...


I można ją tak namotywać i namotywać z powrotem, aż się dochodzi do wniosku, że prościej jest uciąć do pracy jakiś kawałek ze środka...


To co się nie rozmotało, złapać w poprzek gumką aptekarską, i wsadzić żyjątko na powrót do torebki, niech siedzi na kwarantannie. Wierzcie, że jedno żyjątko poplątane to jeszcze nic. Dwa żyjątka splątane razem, to jest dopiero używanie!

niedziela, 4 maja 2014

Serwetka, jakiej sobie chcesz

W koronce pętelkowej bardzo lubię jedną cechę (oprócz wszystkich innych): piętra poszczególnych wzorów można składać ze sobą i łączyć jak klocki. Buduje się jedno nad drugim. Zasada jest jedna - zrobiwszy wystarczająco szeroki pasek jednym wzorem, dajemy kilka okrążeń pętelek podstawowych. To te małe, gęste i równe. No, czasem nie wychodzą równe tak do końca, ale w trzecim rzędzie zwykle sytuacja się uspokaja. Ilość tych pętelek w rzędzie od razu wyliczamy tak, aby dało się w nie wrobić nowy wzór. I już. Oto przykłady:
  •   wzór w ananasy, próbka z książki Dickson, którą bez problemu urozmaiciłam wzorem kokardek:


  • wzór w różyczki (też z książki), tym razem przedzielony piętrem wzoru wypukłego i kolumienkami na dodatek:


Gdybym chciała zrobić serwetę na cały obrus, nie musiałabym rozglądać się za schematem. Zresztą skąd bym go wzięła? Raczej bym poprzeglądała ulubione strony w sieci w poszukiwaniu natchnienia. Wierzcie mi, dużo tego jest.

Inna rzecz, że takie zabawy to chyba na emeryturze, o ile będzie mnie stać na nici i okulary.

czwartek, 1 maja 2014

Kwiatek numer 2

Goździk był pierwszy, na razie nie doczekał się pary. Kiedyś ją wypętelkuję, słowo... Na razie dorobiłam się okularów, i już wiem, dlaczego tak trudno mi się nad nim pracowało.

Tymczasem (ba, chyba jesienią, czyli pół roku temu) zrobiłam drugi kwiatek, i to na razie wszystko w tej dziedzinie, on też jest sam. Słabe mam tempo, a może za dużo różności naraz chcę ogarnąć, i gdzieś się to rozsypuje.



A poza tym kupiłam sobie słoiczek oleju kokosowego i sprawdzam, czy tylko mi się wydaje, że przestały mi ręce pierzchnąć po każdym myciu garów, bo ostatnio to już było fatalnie.