czwartek, 20 kwietnia 2017

Mydło na wywarze z badyli

Odkąd pewien kolega pokazał zdjęcie pięknego bordowo-różowego mydła zabarwionego wywarem z korzenia rdestowca, tylko czekałam, aż nadejdzie marzec i kwiecień, i przy pierwszej sposobności sama sobie nakopałam tego zielska. Znam miejsce, gdzie pleni się bez opamiętania. To jest wielkie, agresywne chwaścisko, chyba sprowadzone do nas przez działkowców, a w każdym razie to oni musieli zawlec je akurat w tamtym punkcie Warszawy. Urobiłam się, nagmerałam w ziemi, ale mam. A co roboty było z czyszczeniem tych kłączy z gęstej, lepkiej ziemi! Po prawdzie powinnam siąść nad nim z sekatorem, oczyścić dokładniej, pociąć na kawałki, i może w płóciennych torebkach wywiesić do suszenia.


Myślałam, że da się w nim ufarbować jajko na Wielkanoc, ale efekt był żaden. Może robię jakiś błąd barwiąc jajka w barwnikach naturalnych, lecz bez pudła wychodzi mi tylko farbowanie w łupinach cebuli i w kurkumie. Wywar z paru niewielkich kawałków tego zielska był jednak bardzo ciemny, i wkrótce zachciało mi się spróbować go w mydle.

Co ja dałam do masy: kokos, rafinowane shea, ryż, oliwę, rycynę, do tego olejek ylang-ylang. Całość niestety bardzo szybko zaczęła się zagęszczać, i prawdopodobnie winny temu jest olejek - chyba, że dokłada się tu olej ryżowy, bo ktoś pisał, że masa z ryżowym gęstnieje szybciej. Rozdzieliłam ją na trzy części, i do jednej dodałam więcej wywaru, do drugiej mniej (chciałam mieć stopniowanie odcieni), a trzecią zostawiłam niebarwioną, ale też niewybielaną.

Na dodatek nakroiłam trójkątnych ścinków innych mydeł, jednego zielonego, drugiego jasnego, i jeszcze tego starego palmowego, które dostałam od brata. W lekkim popłochu rozsmarowywałam masę poczynając od najciemniejszego koloru, na tym układałam ścinki - oj, niezgrabnie to idzie w rękawicach - i znowu warstwa, jaśniejsza, znowu ścinki, i wreszcie na całość wygarnęłam ostatnią część masy, jasną, bardzo już zgęstniałą. Formę z mydłem wstawiłam do piekarnika na 60 stopni i tak potrzymałam do nocy, po czym wyłączyłam grzanie i mydło tak sobie stało w nagrzanym piecyku do rana.

Miałam jeszcze dość naczyń i siły, aby ukręcić na gorąco mydło owsiane z wypróbowanego już przepisu (30% kokosa, 70% oliwy), choć i tutaj pokombinowałam. Dodałam trochę marchewkowej papki dla koloru, kilka ostatnich kropli wywaru z rdestowca, a dla zapachu lemongrass, bo nam się to szybko zużywa. Potem panikowałam, że będę mieć półpłynne mydło, że mi nie zastygnie itd, bo za dużo wody. Zastygło do rana. Jest OK. Mydełka z małej foremki są już pokrojone, mydło w dwóch dużych zamroziłam aby wyjąć, a teraz musi się rozmrozić i obeschnąć przed krojeniem.


Łaciate mydło z rdestowcem puściło na brzegach nieco ługu, ale po obmyciu i skrojeniu wydaje mi się, że to było tylko powierzchowne, bo papierek przyłożony do kostek pokazuje całkiem przyzwoity odczyn. Oczywiście swoje będzie musiało odleżeć - myślę, że po dojrzewaniu w piekarniku trzy tygodnie wystarczą. Czy jest ładne? Rzecz gustu. Mnie się całkiem te trójkąciki podobają, choć kiedyś to ja zrobię takie wzory, że oko zbieleje...

 



poniedziałek, 3 kwietnia 2017

Tęczowy kocyk - nareszcie ciąg dalszy

To chyba tylko ja tak potrafię, że się na coś napalę, a potem leży toto nieoddane, bo - bo coś. Bo nie wiem, komu konkretnie wysłać. Bo mam wciąż coś innego na głowie, niż pakowanie paczki (nienawidzę!) i bieganie na pocztę. Bo jeszcze nie poprałam, a i powinnam przejechać się na Marywilską kupić zgrzewkę torebek strunowych w odpowiednim rozmiarze, żeby każdy rożek i czapeczkę osobno zapakować, już po wypraniu.

W ostatnim czasie znowu wzięłam w obroty motki z Craft & Haft i porobiłam jeszcze trochę rożków i czapeczek. Znowu utknęłam na czymś, wydawałoby się, głupim: zaczęłam robić zgodnie z zapotrzebowaniem maleńkie kocyki, takie 15x15, 20x20 cm, których trzeba najwięcej. Taka jest brutalna statystyka. Chciałoby się, żeby taki zapas ciuszków leżał w zapomnianej szufladzie u położnych w każdym szpitalu, nieużywany. Jest inaczej. W lutym braki zgłaszało łódzkie hospicjum Gajusz, potem Białystok, w Warszawie są potrzeby, i wszędzie po kolei. Otóż zrobiłam takie dwa kwadraciki, rozmiarem jak większa próbka ściegu, a potem utknęłam, bo bez obrębienia wyglądało to - no - jak próbka ściegu właśnie, a nie jak coś słodkiego dla dzieciątka. A wydawało mi się, że obrębienie szydełkiem wypadnie zbyt grubo. Dopiero teraz w ostatniej chwili pozbierałam się, zrobiłam, i jestem całkiem zadowolona z efektu.

Umówiłam się z naszą koordynatorką warszawskiej grupy, że się spotkamy na mieście, dosłownie w przelocie, i jej to oddam. Udało się w sobotę, pierwszego kwietnia. Jak to na Prima Aprilis, nie obyło się bez niespodzianki. Myśmy nawet nie żartowały, ale czerstwy dowcip wyciął samochód, który raczył się rozkraczyć po drodze, i godzinę spotkania trzeba było przesunąć na wieczór. Tak więc całkiem na serio zapasy naszej grupy urosły o czternaście czapeczek, cztery duże rożki i dwa maleńkie.


To są rożki skończone w ostatnim momencie, i czapeczka dorobiona wieczorem
Przy okazji od jednej z koleżanek z grupy na Fejsie nauczyłam się nowego ściegu, którym zrobiłam tę ostatnią czapeczkę. Liczba oczek podzielna przez 4 + 2 brzegowe. Można dać 26, 30, 34, 38 albo 42. Najpierw robimy 2 cm ściągacza, potem według Youtube'a: Wzory na drutach - pajęczyna, i tym ściegiem robimy dalsze 6-7 cm, zresztą dobrze jest ocenić na oko, czy już dosyć. Czapeczka musi być stosunkowo głęboka, trzeba też pamiętać, aby na początku roboty luźno nabierać oczka, aby była rozciągliwa. Pod koniec dwa razy robimy zbieranie oczek: przerabiamy cały rządek zbierając po dwa oczka na prawo, potem rząd lewymi, znowu cały rząd po dwa oczka razem na prawo, rząd lewych, i kończymy: ucinamy nić na 20-30 cm, przewlekamy przez oczka z druta i ściągamy, a potem zszywamy boki czapeczki. Do tego pompon na widelcu i gotowe.

W tej chwili w pudełku czekają już dwie nowe czapeczki, a na drutach rosną dwa rożki: mały kwadratowy, i większy z kieszenią. Znowu ugrzęzłam. Jak ja nie cierpię nabierania oczek na boku dzianiny. Zawsze się omylę o jedno-dwa oczka, muszę pruć i nabierać jeszcze raz.