niedziela, 30 grudnia 2012

Zamknięte

Z powodu remanentu blog zamknięty aż do otwarcia.
Wstęp wzbroniony.
Prosimy nie przeszkadzać.
Książka skarg i wniosków dostępna u kierownika.
Zabrania się śmiać i gwizdać.

środa, 26 grudnia 2012

Prezenty, prezenty

Przed Bożym Narodzeniem miałam tak zajęte ręce, że zabrakło pary do pisania na blogu. Tym bardziej, że pewnych rzeczy nie pokazuje się przed czasem. Brałam udział w wymiance na przemiłym forum. Dostałam takie śliczności:



i szczególnie podziwiam aniołki, bo dotąd ani jednego takiego sama nie zrobiłam. Śliczne!
A sama wyprodukowałam parę gwiazdek, na przykład taką:


i poduszeczkę na igły obrębioną pętelkową koronką:


Lubię pętelki. Świetnie obrębia się nimi właśnie takie drobiazgi. Główny problem to dobrze wyliczyć ilość pętelek. Potem problem następny to cierpliwość, ale szybko się okazuje, jak bardzo ona się opłaca.

Nici - do frywolitki Ada 15, do pętelek Altin Basak 50 - jednak z równym powodzeniem używałam już naszej polskiej Ady 30, bardzo podobnej grubością.

niedziela, 16 grudnia 2012

Farbowane frywolitki

Złamałam się. Miałam oszczędzać, ale jak sobie skalkulowałam co mi się opłaca, kupiłam w hurtowni całe pudełko białej Ady 15. Już jeden motek zafarbowałam, rozdzieliwszy na pięć części. Każda w inne kolorki. Przede mną jakieś prezenty i tak sobie myślę, że będę mieć większą swobodę w doborze kolorów dla różnych osób. Te co miałam są śliczne, ale trochę mi się opatrzyły. Na razie zrobiłam trochę drobiazgów z poprzedniego farbowania:




Finał kociej historii

No i już. Cztery koty znalazły ciepłe domy. Pani Maja zadziałała niezawodnie. Najpierw dwa białe kociaki pojechały razem na Ursynów. Pięknie, będzie im razem raźniej! Potem wyprawiliśmy do Otwocka Łatkę. Żal mi było wkładać do transporterka tę kicię, bo bardzo ją polubiłam. Wszystko odbyło się bardzo szybko, trzeba było jechać, ale jeszcze zdążyłam wziąć ją na ręce, pogłaskać i powiedzieć coś ciepłego na pożegnanie. Niech jej się dobrze wiedzie u nowych ludzi. Zasługuje na to.

Za kanapą został samotny czarny kociak. On do nowego domu jechał wczoraj. Nie obeszło się bez walki. Trzeba było założyć najgrubsze rękawice, bo kot okazał hart ciała i ducha. Były wrzaski, syki, gryzienie i drapanie, i wyrywanie się ze wszystkich sił. Wreszcie udało się, zapakowałam go do transporterka i zrobiło mi się go strasznie żal. Siedziało to takie małe i nieszczęśliwe. Podejrzewam, że w nowym miejscu jeszcze długo będzie się chował i trudno go będzie oswoić. Nawet nie udało mi się go pogłaskać.

Potem posprzątałam jego kryjówkę za kanapą - i w kanapie, bo przez szparę dostawał się do środka między koce. Koce poszły do prania, a na dodatek znalazłam kilka zabawek zawleczonych tam przez małego: sznurek od dziecięcej piżamki, kawałek szeleszczącej folii, jakiś kapselek, samochodzik, i pluszową myszkę wciśniętą w najgłębszy kąt. Do pacania czy do przytulania?

Nigdy się nie dowie, że ten potwór straszliwy, który go tak ganiał i złapał, naprawdę bardzo go lubi i trochę się o niego martwi.


środa, 12 grudnia 2012

Na poziomki. Łatka i jej kocięta.

-  Pan na szyszki?
- Nie, na grzyby.
- Teraz w styczniu lepiej na poziomki.

Nieśmiertelny Kabaret Dudek.

Ech, poziomki. Dookoła jest zimno i biało, a mi się poziomki zamarzyły. Małe, czerwone poziomeczki wśród zielonych liści. Albo borówki. Liście borówek są takie gładkie, błyszczące, żywozielone, aż się stęskniłam za tym widokiem. Pozostaje zrobić zieloną bransoletkę, ze sznurkiem brązowym jak opadłe gałązki i z koralikami czerwonymi całkiem jak ten leśny drobiazg. Będzie odmiana po poważnej biało-czarnej serii.




Koty poddają się nastrojowi. Wszystkie trzy sztuki zapadły w drzemkę: nasza kocica domowa, oraz tymczasowi mieszkańcy - śliczna, łagodna Łatka i czarniutki trzymiesięczny kociak Amberek. To była historia: Łatka od jakiegoś czasu zaczęła się pojawiać u mnie na balkonie, najpierw po prostu na miseczkę jedzenia, a potem już najwyraźniej po to, żeby mi się do domu wprowadzić z rodziną. Miała trójkę niedużych, rozbrykanych i dzikich kociąt. Niezbyt się chcieliśmy na to zgodzić, bo z doświadczenia wiedzieliśmy, że jak już się u nas zjawi kot, to na zawsze. No i jednego już mamy, a tu nagle całe cztery sztuki! Zgroza.

Tymczasem ochłodziło się i z prawie 10 stopni zrobił się mróz. Jak mi się poprzednio zdawało, że Łatka przychodzi do nas z któregoś z okolicznych podwórek i ma gdzie na noc wrócić, tak mi się zdawać przestało. Kicia noce spędzała na moim balkonie, w nieużywanej kuwecie Simki. Szybko zjawił się tam kocyk na podściółkę, a potem okazało się, że nie jestem na osiedlu sama. Kocia rodzina była dokarmiana nie tylko przeze mnie, ale i przez sąsiadkę z góry. Mąż sąsiadki zrobił zwierzakom ocieplany domek, który stanął pod podjazdem dla wózków. Ja z kolei przerobiłam koci transporter na drugi ocieplany domek i postawiłam na balkonie. Koty wprowadziły się tam natychmiast. A trzecia pani z osiedla błyskawicznie zajęła się sprawą adopcji zwierzaków.

Nie mogę się oswoić z używaniem słowa "adopcja" w odniesieniu do zwierząt. Zawsze nieodmiennie wiązało mi się z adoptowaniem dzieci. Jednak zdecydowanie uważam, że jeżeli człowiek przygarnia kota (czy psa) pod dach, musi być za niego odpowiedzialny. Kot to nie rzecz ani zabawka. Musi mieć ciepły kąt, jedzenie, opiekę weterynarza w chorobie, i ludzką przyjaźń. Na całe życie, na wiele lat. Żadne wakacje czy wyjazdy nie mogą skończyć się tym, że zwierzak ląduje nie wiadomo gdzie - na ulicy, w lesie, w schronisku. Bywa, że życie nam wytnie numer, choćby pojawi się silna alergia. Trzeba wtedy po prostu znaleźć zwierzakowi nowy dom.

Dwa białe kociaki (każdy z łatką na łebku i ciemnym ogonkiem) już są w nowym miejscu i najwyraźniej świetnie się tam czują. Zaś Łatka z czarnuszkiem w tej chwili po prostu jest u mnie. Oj, działo się, działo! Zagonić tego czarnego strachulca do domu to była niemożliwość. Wreszcie (a było prawie -10 na dworze) przyuważyłam Łatkę, jak spała z małym w pudle na balkonie, i po prostu wniosłam koty z całym pudłem do środka, zanim zdążyły wyskoczyć. Byłam brutalna, obróciłam je otworem do góry, jak zaczęły się szamotać. Mały zwiał za kanapę i tam urzęduje do tej pory. Chyba pomału zaczyna się przekonywać do ludzi, nadal jednak uważa nas zasadniczo za monstra dybiące na jego młode życie. Łatka za to wyleguje się za wszystkie czasy i mruczy. Czasem wyją na siebie z Simką, ale to tylko czasem. Dogadają się.

Już jutro Łatka jedzie do nowego domu (dzięki, pani Maju, jest z pani istna błyskawica!) Pusto będzie bez niej, ale niech się jej tam dobrze żyje! To prawdziwy kot do kochania.


poniedziałek, 10 grudnia 2012

Ruch odchudza

Puściłam mój Kramik w ruch. To znaczy na kiermasze. I co? I schudł. Trzeba podkarmić biedaka.

Więc karmimy.

Na szaro - czerwień, hematyt i trochę metalu. Aaaaam!



Na pstrokato - czerń plus mieszanka kolorków z porcelanowym połyskiem. Aaaam!



Na bordowo - barwny sznurek i czarno-białe koraliki. Czarna lawa pośrodku. Za mamusię!


Na turkusowo - za tatusia!


Uff, chyba waga nieco podskoczyła, ale kuracji nie koniec. Dalszy ciąg nastąpi.

wtorek, 27 listopada 2012

Pstrokato

Może to odreagowanie po stresującym tygodniu, może niedobór kolorów za oknem. Złote brzózki są coraz mniej złote, niestety! A dozorcy zgarniają na płachty i wywożą taczkami sterty brązowiejących listków z trawnika. Wpadła mi w ręce torebeczka pstrokatych szklanych koralików, i... już jej nie ma. Jest to:


A z farbowanych kordonków rosną kwiatki:


Ten jest pierwszy. Inne już się pchają na czółenko.

Koty pojawiają się w różnym zestawie kolorystycznym. Nasz domowy futrzak jest ciemnoszary (podobno to się nazywa "niebieski", więc całkiem przyjemnie). Kontrastuje z nią Rudy, rudo-biały. Ostatnio przychodzi też bardzo rozmruczana i rozmiauczana Łatka, czarno-biała. Czasem widuję trójkę jej kociąt, dwa białe a jedno czarne, ale to dzikusy. Syjam, płowo-czekoladowy, pojawia się dość rzadko. Na oknie kwitnie intensywnie różowy grudniak, lecz grudniak nie mruczy ani nie ma futerka. Musi być jakieś urozmaicenie w tę burą pogodę.

piątek, 23 listopada 2012

Farbujemy

Coś za mało mam kolorów kordonka. Ładne, nie powiem, ale brak mi fioletu, pomarańczu, żółtego. A zresztą sama nie wiem czego jeszcze. Można kupić trzydzieści motków Aidy, każdy inny. Tak. Albo można zafarbować to co się ma, i wtedy poszaleć sobie troszeczkę. Choćby w ten sposób:



i koniecznie sprawdzić, jak z tego wychodzą wzorki. Za oknem jest szaro i buro, a nam się mieni przed oczami.

wtorek, 20 listopada 2012

Na złotej brzózce

Co się robi w listopadzie, jak się trafi wreszcie pogodny dzień, trochę słońca i brzózki obsypane złotymi listkami? Bierze się wszystkie zaległe koraliki z kuferka, aparat, i gna w te pędy łapać światło i pstrykać!




A potem obrabia, obrabia, obrabia...

(To i następne zdjęcia)

poniedziałek, 19 listopada 2012

Na niebiesko

Tak mi się jakoś ostatnio nazbierało: granaty, turkusy, błękity. Co się wezmę za koraliki, niebieskie kolory same wpadają w ręce:



Nad tą bransoletką trzeba się było trochę nasiedzieć, ale nie żałuję.

Tu jednak wyjątek - padło na amaranty:


Ale już wracam do niebieskiego. Turkus numer jeden:


Oraz dwa i trzy, jeszcze nie całkiem gotowe:


Grudniak mi zakwitł. Jakżeby inaczej - w listopadzie. Tak jak te lipy, które kwitną w czerwcu. Jeszcze nie wszystkie pączki się rozwinęły; za parę dni będzie zrobi się naprawdę różowo!

Amaranty po raz drugi.

niedziela, 18 listopada 2012

Pętelkowe kwiatki

Muszę uzupełnić zapasy błyskotek koronkowych. Nie wiem, ile zdążę zrobić, ale w pudełku już czekają świeżo usupłane kolczyki pętelkowe:





O istnieniu tej techniki koronkarskiej wiem już z górą od dziesięciu lat, ale na początku nie odważyłam się spróbować. Może i słusznie, bo w pierwszym opisie, jaki pojawił się dawno temu w Annie, nie było dobrze rozrysowane samo wiązanie węzełka. Łatwo rzucić w kąt jakąś pracę, jeżeli kompletnie nie wychodzi. Dużo później znalazłam w sieci książki Eleny Dickson. Mamy szczęście, bo są dwie, i obie zostały przetłumaczone na polski. Odważyłam się, zrobiłam kawałek siateczki i zostawiłam to na długo, długo... To ten kawałek u dołu na zdjęciu:


Po paru miesiącach doczytałam książkę, poprawiłam podstawowe błędy i coś z tego zaczęło wychodzić.

poniedziałek, 12 listopada 2012

O czółenkach

Mały rzut oka na moją kolekcję, ciułaną latami:


Co my tu mamy:
  • Pośrodku - czółenko metalowe, moje pierwsze, przywiezione z USA. 
  • Dwie sztuki po prawej - z firmy pana J.S., kupione już w Polsce.
  • Na lewo od metalowego - czółenko ze szpulką i szydełkiem.
  • Ostatnie z lewej - czółenko z dzióbkiem. 
Każdym z nich da się robić i każde odsłużyło swoje. Teraz krótka recenzja poszczególnych egzemplarzy:
  • Czółenko metalowe: nieduże, zgrabne, szpulka ułatwia nawijanie nici, całkiem pewnie siedzi, nie "lata". Haczyk służy jako szydełko, przydaje się przy łączeniach. Przyjemna rzecz. Teraz wady: metal ślizga się w dłoni. Nie lubię, kiedy czółenko wypada mi z ręki przy pracy. Nić potrafi zsunąć się ze szpulki i utknąć po jej zewnętrznej stronie. Trzeba wtedy trochę się postarać aby wszystko ustawić jak należy. Szydełko zaczepia co chwila o nić, więc trzeba nabrać wprawy aby tego unikać. Do wrabiania koralików niezbędne jest zwykłe cienkie szydełko.
  • Czółenka po prawej: o wiele większe, prawdziwe beczułki, mieszczą dużo nici. Nie mają żadnych dzióbków ani szydełek. Wada: nić nawija się na kołeczek pośrodku. Co prawda to nie szpulka, która potrafi czasem zakręcić się bezwładnie, ale nawinięcie czółenka od zera jest żmudne, szczególnie początek wokół wąskiego kołeczka. Kolejny problem jest przy pełnym czółenku: czerwony egzemplarz jest skręcony aż za ciasno i przy nawijaniu trzeba przeciskać nić między dzióbkami, lecz przy końcu jakoś się trzyma, natomiast brązowy jest skręcony luźniej, i tutaj nawija się lekko, lecz później upuszczone przy pracy leci bezwładnie na ziemię, gubiąc nić. Tego też nie lubię. Szydełko trzeba mieć osobno. Oba czółenka dostałam od razu w komplecie. Słuszne założenie producenta: do frywolitek potrzebne są dwa!
  • Czółenko ze szpulką i szydełkiem: fajny patent, zgrabnie wykonane, szydełko jest wąskie i nawet przy co większych koralikach można się nim posługiwać. Szpulka ułatwia nawijanie. Wady: szydełko zaczepia o nić przy pracy, czyli trzeba czółenko odpowiednio trzymać. Szpulka natomiast jest plastikowa, podobnie jak blokujące ją ząbki. Gdy czółenko jest nowe, przy obracaniu szpulki słychać terkocik. Po jakimś czasie terkot cichnie, za to szpulka nabiera luzu. W pechowych przypadkach obraca się zupełnie bezwładnie i nić trzeba przytrzymywać ręką, żeby w ogóle dało się coś zrobić. Mój przypadek aż tak pechowy nie jest, ale ten sprzęt kaprysi. 
  • Czółenko z wygiętym dzióbkiem: tanie, poniżej 10 zł, i to jest główna zaleta. Ponadto do nawinięcia nici służą dwa kołeczki zamiast szpulki. Zalety: nie ma szpulki, która lata. Nawija się stosunkowo łatwo, również na początku, bo przy dwóch kołeczkach jest to mniej irytujące niż przy jednym. Nici mieści się stosunkowo dużo. Wady: dzióbek, który swoją drogą przy łączeniach spełnia funkcję szydełka, po pierwsze jest od szydełka mniej wygodny, po drugie bardzo zahacza o nić. Da się pracować, ale wymaga to dużo wprawy. 
Takim warsztatem dysponowałam jeszcze do niedawna, ale wpadło mi w ręce coś takiego:


i wszystkie poprzednie poszły w odstawkę. Powiecie: tandeta za trzy złote i będziecie mieć rację. One rzeczywiście są taniutkie. Plastikowe, trochę niechlujnie wykonane, bo na dzień dobry trzeba spiłować nadlewki na brzegach. No i co z tego? Pilniczek do paznokci mam, żaden problem. Za to:
  • mogę ich mieć dziesięć i kieszeń nie boli,
  • nie mają szydełka więc o nic nie zaczepiają,
  • zamiast szpulki są dwa kołeczki, co bardzo sobie chwalę przy nawijaniu, a nic mi się nie rozkręca,
  • szydełko po prostu noszę w komplecie,
  • na każdym mogę mieć inny kolor kordonka. 
Jak się gdzieś wybieram a wiem, że się wynudzę po drodze, biorę kosmetyczkę, w kosmetyczce ze cztery takie sztuki, trochę kolorowych nici i koralików, i niech sobie czas płynie.

W kącie z robótkami leży prawie gotowa bransoletka w morskich kolorach. Tylko zakończyć sznureczki:


sobota, 10 listopada 2012

Na zakupach

Musiałam odwiedzić halę przy Marywilskiej. Tam są dwa sklepy koralikowe, z których jeden lubię bardziej a drugi mniej, ale w tym drugim są oksydowane elementy, a w pierwszym nie. Wyprawa w sobotę to błąd. Kolejka do bankomatu stoi jak niegdyś za mięsem. Zastanawiam się, w ilu pawilonach można płacić kartą, bo tam gdzie ja kupuję niestety nie. I w ogóle tłok i ludzie przepychają się we wszystkie strony. Jakieś dziecko koło mnie zapytało: "mamusiu, a dlaczego tu jest choinka?" I nie wiem, co mu mama odpowiedziała, bo sama się zastanawiam co ten świecący druciak tam robił.

Poprzednio wybrałam się tam w tygodniu z rana. Całkiem inaczej się chodzi. Luz, kupujących jak na lekarstwo, sprzedawcy czasem drzemią w kącie. Idę wtedy dalej, po co budzić człowieka. Wietnamczycy nieraz przychodzą do swoich budek z rodzinami - gdy oboje rodzice pracują, maluchy drepczą sobie między stoiskami albo robią "porządki" w towarach. Akurat tego dnia panowało ożywienie. Przed kanciapą administracji kłębił się tłum rozmaitej narodowości, a ci co pozostali na posterunkach dyskutowali niezrozumiale lecz z energią. W potoku wietnamskiej mowy często-gęsto padało polskie soczyste "k..wa mać". Podobno poszło o to, że dyrekcja chce zakazać handlu w niedzielę...

Ale zadowolona jestem. Mam kilka rzemiennych baz do naszyjników, sznurek w trzech kolorach, różne takie etykietki, oraz trochę zapięć. Wystarczy na jakiś czas.

środa, 7 listopada 2012

Do czego służy czółenko

Z frywolitkami to była dłuższa historia. Jakoś po maturze udało mi się pobyć trochę w Stanach, i tam w dziale pasmanteryjnym w dużym sklepie przypadkiem zauważyłam czółenka. Nie miałam pojęcia, co to za przedmiociki, ale zafascynowały mnie obrazki koronek na opakowaniu. Kupiłam jedno na próbę, a może raczej na pamiątkę, bo absolutnie nie wiedziałam, co się z tym robi. Przeleżało w pudełku wiele lat.

Swoją drogą chciałabym, aby w Polsce były takie regały z pasmanterią jak tam! Czegoż tam nie było! Tak samo zresztą byłam pod wrażeniem, jak parę lat później odwiedziłam DH Bily Labut' w Pradze. Oj, nie wiem, czym by się to skończyło teraz, bo wtedy jeszcze nie robótkowałam!

Dopiero kiedy zaczęłam zbierać numery "Anny", w jednym z nich znalazłam wzory ozdóbek choinkowych toczka w toczkę przypominających obrazki na opakowaniu czółenka. Nawet rozrysowane wzory, tylko, do kroćset, jak niby miałabym to zrobić? W następnym numerze, a może nie następnym tylko jeszcze jakimś późniejszym, dopadłam kurs. I to jak się zdaje drugą część, po czym pracowicie poszukiwałam pierwszej. No i się zaczęło, hi hi.

Okazało się, że mam tylko jedno czółenko, a potrzeba dwóch. Na jedno czółenko miałam chyba jeden wzór, serwetkę pana J.S., więc początek był ambitny. Zrobiłam środkowy kwiatek, supłając pracowicie i kombinując, potem drugi rządek, a potem było wielkie STOP, bo coś mi się tu potężnie nie zgadzało. Tylko co? Motałam się, przyglądałam, zdjęcia studiowałam nieomal z lupą, i im bardziej się w nie wpatrywałam, tym bardziej głupawo wyglądała moja robota.

Wreszcie prześledziłam zdanie po zdaniu całą pierwszą część kursu od samego początku, znowu razem z ilustracjami. I bardziej z ilustracji niż z tekstu doszłam do genialnego odkrycia: węzełki frywolitkowe robi się z przeskokiem! Z "flipnięciem"! Albo nazywajcie to jak chcecie, ale węzełek musi przeskoczyć z nitki od czółenka na tę drugą nić, a nitkę od czółenka się prostuje! No, nareszcie. We wszelkich kursach flipnięcie powinno być drukowane wielkimi złoconymi literami.

Na drugie "nareszcie" musiałam znowu sporo poczekać, bo coś takiego jak czółenko było w naszych sklepach nie do dostania. Wreszcie jednak znalazłam słynną pasmanterię na Śniadeckich, a tam kupiłam komplet dwóch czółenek. Nareszcie mogłam przebierać we wzorach. Nie zgromadziłam ich może zbyt wiele, ale też zrobienie każdego szczegółu było pracochłonne i długotrwałe. Pracy wystarczyło na długo.


Co ja się nad nią nasiedziałam...

wtorek, 6 listopada 2012

Każdy bzik od czegoś się zaczyna

Z tym robótkowaniem było tak, że wiele, wiele lat zajmowałam się zupełnie innymi rzeczami i ani myślałam brać się za nici, igły czy szydełka. Nie było mi to potrzebne do szczęścia i już. Szkoła, studia, potem praca - mnóstwo spraw. Aż przyszedł taki moment, że miałam dość. Pojechałam na urlop, i - dookoła przepiękne stare miasteczko, jezioro pod nosem, wspaniała pogoda, cieplutko - a ja jedną nogą w biurze. Chciałam znaleźć sobie coś fajnego do roboty. Jeden warunek: to nie może przypominać klepania w komputer. I przy najbliższej okazji zaopatrzyłam się w kordonek, szydełko i pisemko z wzorami.

Jak sobie przypomnę moją pierwszą serwetkę, śmiać mi się chce. Tak ściągałam oczka łańcuszka, że wszystko było pokrzywione. W ogóle ściągałam wszystko. A najlepszy numer to był z oczkami ścisłymi. Co ja się nakombinowałam, zanim doczytałam się, że obecnie w gazetkach terminem "oczko ścisłe" określa się to, co dla mnie od dziecka było półsłupkiem. Musiałam pruć i jeszcze raz robić, ale przynajmniej wzór zaczął jakoś wyglądać. Kordonek chyba do tej pory mi został, taki gruby, kablowaty. No ale powstała jedna serwetka, potem druga, w kącie rosła kolekcja pisemek. Tę kolekcję później uszczupliłam, bo nie było gdzie trzymać. Niektórych numerów żałuję, ale po latach nawet nie wiem, w czyje ręce trafiły. Nie na makulaturę w każdym razie, o nie!

Najciekawszym czasopismem była "Anna". Bardzo żałuję, że kilka lat temu ją zlikwidowano. Tam były bardzo ciekawe wzory, i przede wszystkim kursy różnych technik robótkowych. Anna nie ograniczała się do haftu krzyżykowego i szydełka. Pokazywała hafty ze Schwalm, koronki klockowe, mereżki, różności. Okienko na świat różnych prac otwierało się szerzej.

Kolejne odkrycie to były stragany z tanią książką. Są i teraz, ale już nie tak ciekawe. Otóż wtedy, pod koniec lat 90-tych, można tam było dostać starocie wydawane jeszcze w latach 80-tych. Skąd i w jaki sposób ci sprzedawcy je pozyskiwali, nie mam pojęcia, ale za grosze kupiłam mnóstwo fantastycznych książek. Czego tam nie było: szydełko, druty, makrama, tkactwo, "coś z niczego", czyli jak zagospodarować różne szpargały, które zalegają kąty, jak ponaprawiać to i owo... Ale hit absolutny to były "Zręczne ręce". Cztery książki, tłumaczone ze słowackiego, zawierające podstawy bardzo wielu technik. Do tej pory zajmują honorowe miejsce w szafce. Tam jest nawet wikliniarstwo i koronka igłowa! Cudo.

W ten sposób, metodą chomika robótkowego i sroczego wypatrywania błyskotek, dotarłam do tego, co mnie na dobre wciągnęło.



niedziela, 4 listopada 2012

Bransoletka z cegiełek

Fajnie jest się czasem dobrać do cudzego pudełka z koralikami. Wiem, jestem okropna. Ale to było kształcące. Ktoś się może śmiać, ale nigdy dotąd nie sięgnęłam po drut z pamięcią. A było tak: zaprosiła mnie koleżanka. Były różne pogaduszki, herbatka, ciasteczka, i całkiem przy okazji na stole pojawiło się pudło z częściami do biżuterii. Podobno zostawiła je znajoma, która kiedyś się do biżu zapaliła, ale jej przeszło. Najpierw się temu przyglądałam nieśmiało, potem pozestawiałam sobie różne kolorki, i wyszły mi dwie bransoletki, z których jedną dostałam w prezencie. Podoba mi się, teraz ją sobie noszę:


Drewniane koraliki-kostki, i do tego kamienie, sądzę że unakit i jaspis czerwony. Jak roślinki pnące się po cegle.

sobota, 3 listopada 2012

Złowiłam mgłę.

Niby nic wielkiego, było już trochę takich bransoletek, ale podoba mi się połączenie kolorów bladoróżowego z jasnoszarym. Jest jak mgła o świcie, rozświetlona przez zorzę, a mgieł ostatnio mamy sporo.

Pod bransoletkami - pętelkowa serwetka. Dawno za pętelki nie chwytałam i warto by zrobić coś nowego w tej technice. Lubię ją. Jest taka prosta i naturalna. Wystarczy igła, cieniutki kordonek i dużo cierpliwości. Wszystko, czego trzeba się nauczyć, to dwa (dwa!) węzełki, z których jeden stosuje się non-stop, a drugi przydaje się w niektórych przypadkach. Reszta to wprawa. Pętelki muszą być równe i nie ma na to innego sposobu, jak zrobić ich sto, tysiąc, dziesięć tysięcy. A wzory wychodzą przecudowne, drobne i delikatne. Szkoda, że w Polsce ta technika jest właściwie nieznana.


środa, 31 października 2012

Pierwszy śnieg

Lubię popróbować różnych technik, nie tylko takich, którymi zajmuję się na co dzień. Takie drobiazgi powstały na prezenty:



Ale i do Kuferka wpadło trochę różności, choćby biała bransoletka. Tak mi się te perełki ładnie komponowały z pierwszym październikowym śniegiem za oknem. Śnieg już stopniał sobie, a ona dalej jest taka biała i zimowa:


czwartek, 18 października 2012

Okazja! Okazja!

Może to głupie, ale nieodmiennie szeroko otwieram oczy jak patrzę na kioskowe witryny. Jak to wszystko krzyczy do mnie wielkimi kolorowymi literami! "Kup mnie, no, kup! Okazja! Łap okazję! Nie złapiesz, to się nie dowiesz! Będziesz ciemna jak tabaka w rogu!"

Tylko cóż to za okazje... "Jula i Ewa Farna. Walczą o serca fanów. A co przed nimi ukrywają?" Łojeju. A co chcą. Nie znam tych panienek, mam im niby do garnków i szaf zaglądać?

"Czy sława jest sexy? Małgorzata Socha" - też nie znam, ona coś śpiewa, gra czy tańczy? Na zdjęciu jakaś lady w kusej i obcisłej kiecusi, więc dla kogoś może być sexy.

Ja przepraszam, że tak po nazwisku, ale te osoby chyba się nie obrażają, jak ich nazwiska lądują na okładkach kolorowych pisemek.

Dla mnie to by była okazja, gdyby gdzieś w okolicy rzucili mój ulubiony rozmiar i kolor kordonka. Nie rzucą, mowy nie ma. W sieci też jakieś braki, ale może coś się jeszcze do listopada zmieni. A na dodatek, żeby w jednym sklepie, sieciowym czy naziemnym, był komplet potrzebnych mi części do biżuterii. O innych okazjach, na które bezskutecznie czekam, nie będę pisać, bo to nie jest właściwe miejsce.

wtorek, 16 października 2012

Plotki z Żerania

Przyszło mi dziś przesiąść się do autobusu przy Żeraniu FSO. Uprzedzam wszystkich inwalidów i matki z dziećmi w wózkach, że nie mają czego tam szukać. Ani metra podjazdu, a w przejściu podziemnym zieją głębokie, nieprzykryte odpływy na deszczówkę. Złomiarz zadziałał? Ktoś litościwie podrzucił tam jakieś dechy, które może w połowie je zasłaniają. Błagam, ostrzeżcie niewidomych. Ech, stolica.

Na chwilę wracam do frywolitek. Czarny kordonek plus koraliki: czerwone, błękitne z połyskiem. Różne czółenka miałam w rękach. Pierwsze było metalowe z haczykiem, przywiezione dawno temu ze Stanów. Moje pierwsze, z czasów, kiedy o frywolitce nie miałam pojęcia. Potem dostałam parę pękatych czółenek z firmy samego pana Jana S., czyli Same Wiecie Kogo. Było czółenko z szydełkiem. Było czółenko z wygiętym dzióbkiem. A teraz całkowicie się przestawiłam na najtańsze plastikowe czółenka, bez żadnych szydełek, obracających się szpulek i innych wynalazków. Spiłowałam nadlewki na brzegach, po czym dokupiłam sobie drugą porcję, i stwierdzam, że są świetne. Kieszeń nie boli, mogę od razu mieć ich z dziesięć, a fantastycznie leżą w ręce i - o dziwo - całkiem sporo nici się na nich mieści. Na każdym inny kolor kordonka! Czasem lepsze jest wrogiem dobrego, a najprostsze wygrywa.

sobota, 13 października 2012

O szyby deszcz dzwoni...

Porobiłam ostatnio trochę deszczowych bransoletek. Szare, szklane, i ciemnoróżowe jak jesienne owocki na gałązkach. Nie wiem dlaczego akurat ten kolor mi się sam jakoś wyjął z pudełka. Bo kontrastuje? Bo weselszy niż zbrązowiała czerwień? A może kojarzy mi się z trzmieliną? Gdy w nadrzecznych zaroślach pierwszy raz zobaczyłam jesienią owoce trzmieliny, nie miałam pojęcia co to jest, ale ogromnie mi się spodobały. Takie nietypowe, jak dziwaczny kwiatek. I ładne, bardzo ładne i kolorowe.

Swoją drogą nie wiem jak z nią jest. Ja myślałam, że trująca, a tu proszę, ktoś twierdzi, że można robić syropki na różne boleści:
http://rozanski.li/?p=127

Teraz akurat byłaby pora na trzmielinę... Ale nie, nie ruszę jej. Za mało jest jej dookoła. Ja bym sobie zrobiła dobrze, a krzaczory zostałyby takie smutne i szare. Niech już sobie te śliczne owocki wiszą. Zjedzą je zimą głodne ptaki.




Tu, na tych zdjęciach, to nie trzmielina, to berberys. Tego akurat dookoła nie brak. A na trzecim zdjęciu gałązki mięty.

środa, 10 października 2012

Jesienią koty się oswajają

Widać tę jesień. Drzewa są kolorowe. W zeszłym roku było za ciepło i liście szarzały i zasychały, a nie barwiły się. Teraz chłód nastał jak się patrzy. Syjamek, kot dochodzący, zajrzał do nas po raz pierwszy od dawna (no, żeby nie było, nie całkiem do nas, a raczej do miski z jedzeniem), a jak już sobie podjadł, ułożył się wygodnie w ciepłym kąciku na drzemkę. Nie robił tak chyba od roku. Mam wrażenie, że spotkała go jakaś nieprzyjemność od ludzi, bo stał się nieufny. W tej chwili jednak chyba mu strach przechodzi.

Znowu ślęczę nad koralikami. Na tapecie seria czarno-biała, być może rozszerzę ją na szaro-białą.

wtorek, 9 października 2012

Na powitanie

Dołączam do grona prowadzących blogi. Witajcie wszyscy! Zapraszam Was do czytania, oglądania, komentowania. Mam nadzieję, że będzie się Wam tu podobać.

Blog ma być tematyczny. Sporo czasu poświęcam na różnej maści prace ręczne. Technik jest mnóstwo, będzie o czym opowiadać. A poza tym - co się nawinie. Zwierzaki, przyroda, wynurzenia różne. Nie wiem jeszcze.

Otóż zabieram się od dwóch tygodni z okładem za obfotografowanie zawartości pudełka z biżuterią, czyli Kramiku. A że mamy jesień, to światło jest (1) za krótko, (2) za ciemne, (3) przeniebieszczone, jak to przy chmurach, (4) albo w ogóle elektryczne. Jak się kiedyś dorobię takiego białego czegoś do profesjonalnych fotografii różnych detali, to dam znać i sami zobaczycie. Na razie nie mam i muszę polegać na słoneczku. Słoneczko pojawiło się dziś rano i parę zdjęć udało się zrobić. Czyli jak kramik to kramik, tu błyskoty, tam warzywa...


Cóż bym zrobiła bez pomocnika?


(Uprzedzałam, że będą zwierzaki)

Jesień przyszła, nie ma na to rady!