Z frywolitkami to była dłuższa historia. Jakoś po maturze udało mi się pobyć trochę w Stanach, i tam w dziale pasmanteryjnym w dużym sklepie przypadkiem zauważyłam czółenka. Nie miałam pojęcia, co to za przedmiociki, ale zafascynowały mnie obrazki koronek na opakowaniu. Kupiłam jedno na próbę, a może raczej na pamiątkę, bo absolutnie nie wiedziałam, co się z tym robi. Przeleżało w pudełku wiele lat.
Swoją drogą chciałabym, aby w Polsce były takie regały z pasmanterią jak tam! Czegoż tam nie było! Tak samo zresztą byłam pod wrażeniem, jak parę lat później odwiedziłam DH Bily Labut' w Pradze. Oj, nie wiem, czym by się to skończyło teraz, bo wtedy jeszcze nie robótkowałam!
Dopiero kiedy zaczęłam zbierać numery "Anny", w jednym z nich znalazłam wzory ozdóbek choinkowych toczka w toczkę przypominających obrazki na opakowaniu czółenka. Nawet rozrysowane wzory, tylko, do kroćset, jak niby miałabym to zrobić? W następnym numerze, a może nie następnym tylko jeszcze jakimś późniejszym, dopadłam kurs. I to jak się zdaje drugą część, po czym pracowicie poszukiwałam pierwszej. No i się zaczęło, hi hi.
Okazało się, że mam tylko jedno czółenko, a potrzeba dwóch. Na jedno czółenko miałam chyba jeden wzór, serwetkę pana J.S., więc początek był ambitny. Zrobiłam środkowy kwiatek, supłając pracowicie i kombinując, potem drugi rządek, a potem było wielkie STOP, bo coś mi się tu potężnie nie zgadzało. Tylko co? Motałam się, przyglądałam, zdjęcia studiowałam nieomal z lupą, i im bardziej się w nie wpatrywałam, tym bardziej głupawo wyglądała moja robota.
Wreszcie prześledziłam zdanie po zdaniu całą pierwszą część kursu od samego początku, znowu razem z ilustracjami. I bardziej z ilustracji niż z tekstu doszłam do genialnego odkrycia: węzełki frywolitkowe robi się z przeskokiem! Z "flipnięciem"! Albo nazywajcie to jak chcecie, ale węzełek musi przeskoczyć z nitki od czółenka na tę drugą nić, a nitkę od czółenka się prostuje! No, nareszcie. We wszelkich kursach flipnięcie powinno być drukowane wielkimi złoconymi literami.
Na drugie "nareszcie" musiałam znowu sporo poczekać, bo coś takiego jak czółenko było w naszych sklepach nie do dostania. Wreszcie jednak znalazłam słynną pasmanterię na Śniadeckich, a tam kupiłam komplet dwóch czółenek. Nareszcie mogłam przebierać we wzorach. Nie zgromadziłam ich może zbyt wiele, ale też zrobienie każdego szczegółu było pracochłonne i długotrwałe. Pracy wystarczyło na długo.
Co ja się nad nią nasiedziałam...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz