wtorek, 14 lipca 2015

Zdjęcie na wyschłej trawie

Skończyłam ostatnio i się cieszę, zwłaszcza z tej dużej niebieskiej. Wreszcie mam coś, co dobrze pasuje do moich ciuchów. I zrobiłam tym błyskotkom kilka zdjęć, choćby na piasku i z muszelką, na ławeczce, ale chyba najładniejsze jest to na wyschłej trawie. Trochę pada ostatnio, może trochę odrośnie. Na razie na osiedlu sporo trawników wygląda właśnie tak.



poniedziałek, 13 lipca 2015

Ustka

Tym razem spędziłam w Ustce zaledwie dzień czy dwa. Pojechałam i wróciłam. Zdążyłam jednak zanurzyć się w morzu (ale nie pływać - tak zimną wodę najlepiej znoszą dzieciaki) i trochę się przejść.

Pojechaliśmy Pociągiem Słonecznym, i całkiem nieoczekiwanie trafiliśmy na inaugurację tego połączenia. Jest świetne, przyznaję. I samochodem chyba nie będzie prędzej, do tego nie jest drogo. Zdziwienie przeżyłam już pół godziny od Warszawy, bo ni stąd ni zowąd pojawiła się ekipa telewizyjna, która zatrzymała się przy grupie dzieci jadących na kolonie i zrobiła z nimi wywiad. I mieli taaaką kamerę!


Potem chyba ze trzy razy przechodzili pracownicy rozdając gadżety: frisbee, odblaski na rękę i inne takie. Na koniec, już za Słupskiem, pojawił się wręcz ktoś z miejscowych oficjeli, nie pamiętam kto, życzył wszystkim przyjemnego pobytu, częstował owocami i rozdawał mapki turystyczne. A na miejscu czekała na nas orkiestra dęta, wywiady i przemówienia. No, tak to ja jeszcze nigdzie nie jechałam.



A potem już było morze, fale, zielenie, turkusy i błękity.



Ustka zabrała się za naprawianie falochronów. Co więcej, z jakichś funduszy usypuje coś grubszego, konkretnie wał z potężnych głazów. To niezły widok, dźwigi i ciężarówki pracujące pośrodku wody:



Z tej przyczyny część plaży jest zagrodzona, a blisko płotu nieprzyjemnie się chodzi, bo pełno jest odłamków kamieni i szczapek drewna. Sądząc jednak po stanie reszty falochronów, czasem tak trzeba. Niektóre całkiem się rozsypują.

Gdzie morze, tam i mewy. Miałam uciechę fotografując je, wlazłam w wodę po kolana, aż mnie ratownik zbeształ za "kąpiel" niebezpiecznie blisko falochronu. Chyba przy tak niskiej fali to są obawy trochę na wyrost, bo mała szansa, że któraś z nich miałaby mnie na ten falochron rzucić. A w ogóle mewy najwyraźniej odchowywały młode, i w miasteczku widziałam dwa podloty: jeden już całkiem wypierzony, z wyjątkiem kosmyków puchu sterczących na szyi, a drugi jeszcze szary i puchaty. Tego pilnowali rodzice. Stara mewa siedziała na pobliskim daszku i wrzeszczała na mnie.




Miasteczko jest śliczne, stare domy są restaurowane. Szkoda by było, gdyby na ich miejscu stanęły jakieś plastiki.



Jak poprzednio, wozi turystów piracki Dragon, a do tego szybka motorówka. Dzieciaki mają uciechę. A ja po prostu nie mogłam się napatrzyć na kolory. Biały, piaskowy, błękitny, siwy, zielonkawy, turkusowy. Tyle tego było.





No i trzeba było wracać. Pociąg odjechał po cichutku, bilet kupiłam u konduktora, bo stacja w Ustce jest nieczynna (a w każdym razie kasa biletowa). Orkiestra się rozeszła, wiatę z gadżetami zwinięto. Pozostały chwasty na nieużywanych torach i łuszczący się dach nad peronem. Kiedyś musiał być ładny. Dojechałam jednak do domu bardzo sprawnie. Zeszłoroczne remonty się na szczęście skończyły. Trochę koralików poszyłam po drodze, czasu było dość.


wtorek, 7 lipca 2015

Twórcze Inspiracje nr 3-4/2015

Dostałam ten numer pisma już jakiś czas temu, ale że byłam w rozjazdach, dopiero teraz mam dosyć spokoju dookoła, aby się za niego zabrać. Oczywiście, obejrzałam go już dawno we wszystkie strony.


Co się rzuca w oczy, to zmieniona szata graficzna. Gdybym nie widziała okładki wcześniej w zapowiedziach na stronie Coricamo, może z początku nie skojarzyłabym, że to to samo pismo! Ja jestem tradycjonalistka, trudno mi się rozstać z przyzwyczajeniami, ale w sumie chyba mi się obecny wygląd podoba. Jest czytelniejszy i mniej "zabałaganiony", niż poprzedni. Znalazło się też dość miejsca, aby porządnie zaznaczyć przynajmniej część prezentowanych technik, co poprzednio było stłoczone na pasku z boku. Na korzyść też wypada stonowana kolorystyka. Doceniłam to szczególnie po powrocie z Ustki, gdzie napatrzyłam się na tę właśnie gamę kolorów:





Niestety cena też poszła do góry prawie o dwa złote. To nie jest pierwsze czasopismo, któremu kibicuję od lat, więc cóż - rozumiem. Za to jest i większa objętość, z jakichś pięćdziesięciu stron zrobiło się sześćdziesiąt sześć. Nadal mamy metalowe uszka do wczepiena w segregator. Kto wie, może to i niezły pomysł i kiedyś z tego skorzystam. W przeciwieństwie do tamtego pisma, całość nadal spięta jest zszywkami. Nikt nie wpadł na diabelski pomysł, aby kleić grzbiet. I tego należy się trzymać! Wzory do wyszywania, czy jakiekolwiek inne, muszą się dać łatwo otwierać! Pamiętam, jak wtedy ludzie utyskiwali, że trudno czytać w autobusie, jedną ręką otwierając gazetkę, a drugą trzymając się poręczy na zakrętach. Tu już nie wiem jak - jedną otwierać pismo, drugą haftować, a tamborek czym trzymać - chyba nogą? Niech więc żyją zszywki!

Nie umiem też powiedzieć, czy jest różnica w jakości papieru. Chyba nie ma, i zostawiłabym to jak jest. Piękniejszy papier jest grubszy, twardszy i cięższy. Od dawna mam przesyt książek na wspaniałym kredowym papierze, gdzie w mocno nieporęcznym tomiszczu jest tekstu tyle, co dawniej w cienkiej broszurze, bo forma dawno przerosła treść. Nie zmieniajcie tego, drodzy wydawcy, jest dobrze jak jest, a najfajniej się nieraz wraca do starutkich, pożółkłych wydawnictw, drukowanych na byle czym. Ileż tam było cudów!

A co do treści: jak dla mnie fajnie, bo dużo technik. Lubię to.

1) "Turkusowe oczko", czyli wire wrapping. Piękna technika, bardzo mi się podobają takie prace. Na razie nie widzę, kiedy miałabym się za to zabrać, bo ręce pełne roboty całkiem innej. Gdyby tak trochę rozciągnąć dobę... Kurs krok po kroku, czyli jeśli ktoś zgromadzi odpowiednie druciki, kamyczki i narzędzia, może śmiało się za to brać.

2) Biżuteria Friendly Plastic - o, ciekawostka. Tego nie znałam. Kto wie, może się kiedyś pobawię z córką? Ona ma sporą wyobraźnię. Kotek to może nie moja bajka, ale ona na pewno będzie chcieć, za to te srebrno-złote kolczyki podobają mi się.

3) Powertex - już kiedyś mówiłam, to nie moja technika, te prace wywierają na mnie przygnębiające wrażenie, ale rozumiem osoby, które się w to wciągnęły. Kto wie, może ktoś mi pokaże powertexową rzeźbę, która mnie olśni?

4) Tęczowe kolczyki - a to moja, już druga publikacja o koronce pętelkowej. Nie oceniam, niech inni wydają opinię. Tylko nieprawdą jest, jakoby kolczyki na zdjęciu miały przyklapnięte uszko. One są przestrzenne, i uszko, twarde i sztywne jak stal, ułożyło się przodem do zdjęcia, albowiem kolczyk został przeze mnie osobiście sfałdowany. Cóż, pewne rzeczy niełatwo jest pokazać.

5) Makramowy naszyjnik, szaleńczo kolorowy. No proszę, znowu farbowany kordonek, i to Ada, tylko grubsza niż u mnie. Bardzo to ładne. Znowu mnie ręce świerzbią, żeby sobie coś ufarbować i posupłać na dodatek. Kolorowe koraliki też by się znalazły.

6) Na następnej stronie mowa o farbowaniu. Ja to robię trochę inaczej - zgodnie z instrukcją Gackowej - ale to nie jest jedyna metoda i ma swoje minusy oprócz niewątpliwych plusów. W każdym razie jak to się stało, że tyle się narobiłam frywolitkowych kolczyków, mając kilka motków kordonka w nudnawych kolorach? Jak ja mogłam kiedyś nie barwić nici?

7) Naszyjnik "Jeżyk". Wariacja na temat sznurka do makramy szydełkowej, tym razem z wplecionymi koralikami. Zostawiam to innym, dla mnie chyba zbyt prosty, a może nie podeszły mi zestawienia kolorów.

8) Beading - wisiorek "Sowa". Popieram beading. Sama zrobiłam kilka takich prac, może niezbyt wymyślnych, bo to były po prostu obszyte kaboszony, ale jest to bardzo efektowne, zwłaszcza jak się dobrze dobierze barwy. Z przedstawionych pomysłów bardziej niż sowa przemawiają do mnie dwa wisiorki po prawej na ostatniej stronie kursu, te ciemne.

9) Beading - "Motyl" - też ładny, choć akurat większe ciągoty mam do bardziej abstrakcyjnych form.

10) Koraliki na szydełku - etui na komórkę "Smocza skórka". Na samą myśl o nawlekaniu tylu koralików na kordonek dreszcz mnie bierze... Są jednak osoby, których to nie odstrasza, ba, robią w ten sposób naprawdę wielkie prace. To niezły pomysł, taki pokrowiec, jeśli ktoś się nie boi wyzwań. Kto wie, może znalazłby się śmiałek, który rozpracowałby wzór tak drobiazgowo, żeby wpleść w niego jeszcze jakiś obrazek? To by była koralikowa epopeja.

11) Muszle i rybki - haft krzyżykowy. Ładne, malutkie wzorki, przydadzą się na ręcznik i do stu innych rzeczy.

12) Serwetka z różyczką - znam ją, haftowałam ją przecież kiedyś na zestawie z atłasem. Nie sprawdzałam, czy te atłasy z nadrukiem przetrwały próbę czasu. Robiło się dosyć trudno, ale wrażenie jest o niebo lepsze, niż na aidzie. Zastanawiam się nad jednym: czy nie dałoby się znaleźć niezbyt drogiego płótna do haftu ze splotem w jedną nitkę? Można dostać płótna do hardangera, ale sporo kosztują. Haft krzyżkowy na płótnie wygląda całkiem inaczej, niż na aidzie, a odpadają problemy z nadrukiem i wyszukiwaniem miejsc wkłucia igły. A ileż rzeczy można z tego uszyć i bardzo konkretnie taki haft wykorzystać!

A potem obrębić koronką pętelkową. O! 

13) Haft supełkowy "Letnia łąka" - niezły pomysł, aby się wprawić w rozmaitych ściegach. Igła w dłoń i trochę fantazji, już mnie to korci. Te kwiaty są prawie jak żywe.

14) Jeans i spółka, torba i dżinsowe butki. Szycie mnie kusi od dawna, cóż, kiedy nie mam maszyny. Akurat te wzory niezbyt mnie przekonują, widziałam różne, które bardziej mi się podobały.

15) Torebka szydełkowa - czemu nie, kiedyś już jedną zrobiłam, choć nie do końca wyszła tak jak chciałam. Może zabrakło paru elementów, które tutaj są pokazane.

16) Włóczkowe espadryle - niezły pomysł, te różne wzory cholewek, ale bardziej widzę je jako kapcie niż jako buty do chodzenia po dworze. Boję się, że łatwo się zeszmacą. Wchłoną każdą wilgoć i każdy brud, a potem trudno je doczyścić.

17) Frywolitka ślubna - bardzo ładny wzór, niejednemu się przyda. Ja zwykle frywolitkę w biżuterii traktuję inaczej, moje twory są grubsze i kolorowe, najczęściej z kilku warstw. Zresztą dawno nie miałam w rękach czółenka. Ciekawe, jak się ma grubość nici Diamant do Rexor.

18) Zapowiedź VI Zjazdu Twórczo Zakręconych w Ustroniu - no, ta impreza już ma swoją renomę i powodzenie!

Ocena pozytywna, jest sporo różnych ciekawostek, każdy - no, prawie - może znaleźć coś dla siebie. Lubię wydawnictwa, które nie ograniczają się do dwóch - trzech technik, a pokazują nowości. To, co mnie najbardziej wciąga, to stare, zapomniane techniki, do których potrzeba bardzo niewiele. Z tej przyczyny pokochałam koronkę pętelkową (igła, nitka i to wszystko!), dlatego też próbowałam koronki klockowej, renesansowej, marzyłam o siatce filetowej, a teraz nawet umiem ją wiązać. Mocowałam się z naalbindingiem, i kto wie, może jak dostanę trochę prawdziwej owczej wełny, wrócę do tego. Techniki wymagające różnych wymyślnych składników nie są mi tak bliskie, ale czasem można się pobawić i nimi. Czyli - dobry numer.

środa, 1 lipca 2015

Wróciłam z Ustki

W tym roku wpadłam do Ustki na króciutko, tak na dzień z ogryzkiem, żeby odwieźć córkę na wakacje. No i zamoczyłam się w morzu, było pięknie, biało i błękitnie, mnóstwo nieba nad głową i siwozielona woda po horyzont. Sezon chyba się jeszcze nie rozkręcił, bo nie było nieprzeliczonych tłumów. Ludzi sporo, ale na Krupówkach więcej - i tak trzymać. Wakacje nie są od tego, żeby się przepychać przez tłum.

Zdjęcia mam, ale potrzebuję czasu, aby je przejrzeć, obrobić i wybrać. Mogę się tylko pochwalić, że wróciłam z łupami.

Po pierwsze, czas w pociągu wykorzystałam na koraliki. Tym razem, po dłuższej serii niebieskości i turkusów, zachciało mi się męskich zestawień. Głównie czerń z metalem. Chociaż... nie, ja bez kolorów nie wytrzymam, poutykałam to i owo między tą czernią, a jeszcze na dodatek zrobiłam użytek z połyskujących szafirowych koralików, które ładnie mi się poskładały z miedzią. Wyszedł z tego materiał na dużą bransoletę.



Po drugie, jadąc w tamtą stronę kupiłam tylko bilety "tam". Bilet "z powrotem" postanowiłam kupić już na miejscu. Bo może zechcę wrócić od razu następnego dnia, a może odważę się pozostać dzień dłużej?  Na miejscu okazało się, że budynek stacji jest zamknięty. Może nie na cztery spusty, ale cokolwiek mieści się w środku, na pewno nie jest to kasa biletowa. Szkoda. Ktoś podpowiedział, że być może da się to załatwić w biurze informacji turystycznej przy głównym deptaku. Wpadłam tam wczorajszego ranka. No i cóż - dowiedziałam się, że "Pociąg Słoneczny" na razie jest w fazie reklamowania i dopinania szczegółów, a jednym z tych niedopiętych jest automat do sprzedaży biletów, który miał się zjawić w biurze informacji, ale dotąd go nie ma.

Za to przejrzałam wszystkie gadżety i wydawnictwa. Ktokolwiek jedzie na wakacje, zachęcam - odwiedzajcie takie punkty! Było tam mnóstwo książek, które bym chętnie kupiła: etnograficznych, historycznych, krajoznawczych. Był śpiewnik kaszubski, a ja to kocham. No cóż, ograniczenia, nie zdecydowałam się. Ale nie mogłam się pohamować, jak zobaczyłam to:



Malutką książeczkę o szkołach haftu kaszubskiego, prześliczną! I wielką tekę A3 z wzorami szkoły słupskiej. I jeszcze sprawdziłam, czy jest tylko to, lecz innych nie było.

A poza tym Pociąg Słoneczny już polubiłam. Bilety są tanie, na razie (póki reklama nie zadziała - wiadomo!) nie ma tłoku, w wagonach jest czyściutko. Bez rezerwacji miejsc, czego trochę się obawiałam. Wyjazd z Warszawy 6:54, przyjazd do Ustki chyba 12:40 czy jakoś tak. I powrót też - wyjazd 15:02, przyjazd planowy chyba przed dziewiątą, ale mieliśmy lekkie opóźnienie. Po zeszłorocznym koszmarze z gigantycznym postojem w polu pod Malborkiem to naprawdę drobnostka. Wreszcie wyremontowali te nieszczęsne tory.

Raz jeszcze mówię, odwiedzajcie biura informacji turystycznej!