- piankę do golenia dla panów, z blogu Zielonego Zagonka,
- cytrusowo-kokosowy scrub do ciała, dla pań, z bloga Klaudyny Hebdy,
- oraz z tego samego źródła waniliowy scrub do ciała.
Teraz wzięłam się za scruby dla pań. To była słodka i pachnąca praca co się zowie! Każdy na cukrze, nie na soli - tak wybrałam. W sumie trochę się pomyliłam, bo do waniliowego chciałam dać brązowego cukru, a sypnęłam białego. No i postanowiłam nie dawać aromatów poza ziarenkami prawdziwej wanilii z dwóch lasek. Nie byłam przekonana, czy tego zapachu będzie dosyć, ale zaryzykowałam. Co do scrubu cytrusowego, był ze wszystkim co potrzebne: startą skórką z cytryn i pomarańczy, i z bardzo esencjonalnym olejkiem pomarańczowym (Eko-Mama), i z resztką nierafinowanego oleju kokosowego, która akurat wystarczyła na tę porcję. Nawet niedługo to się robiło, i bardzo, ale to bardzo przyjemnie. Popakowałam do słoiczków, a resztki z misek zachowałam dla siebie. Jest ich dość, żeby się nacieszyć.
Spędziliśmy Wigilię z liczną rodziną, dostaliśmy piękne prezenty i rozdaliśmy nasze (przepraszam, Święty Mikołaj przyniósł pod choinkę, a małoletnie aniołki wyciągały i roznosiły). Pośpiewaliśmy kolędy, poszliśmy na Pasterkę, i tak nam czas miło upływał, aż następnego wieczoru zachciało mi się spróbować, jak się zachowuje pianka do golenia. W końcu wyszła mi z blisko półlitrową nadwyżką...
Tego, co się po dwóch dobach zrobiło w słoiku, nie spodziewałam się ni w ząb. Kochani, to był jakiś koszmarny, ciągnący się glut! Glut zapychający na amen maszynkę do golenia (dobrze, że damską jednorazówkę), niedający się wyjąć ze słoika, zwisający z brzegu jak wąsy, i na dodatek zostawiający na skórze naprawdę nieszczególny zapach. Porażka na całego. Zaraz wysłałam SMS-a do obdarowanych, żeby nie bali się wyrzucić tego cuda. Ech. Dobrze, że choć mydełka uratowały mój honor.
Swoją porcję też wyrzuciłam; dobrze, że większość poszła do kosza. Potem domywałam słoiczki, bo porządne i szkoda mi ich było. Ta substancja przylepiała się do wszystkiego i nie na żarty bałam się, że zapcha mi odpływ w zlewie. Jeśli kiedyś coś takiego mi się jeszcze przytrafi, wytrę słoiki papierem toaletowym, a potem dopiero będę myć.
Natomiast scrubami jestem absolutnie zachwycona! Na pierwszy rzut poszedł cytrusowy. Zapach jest nie do opisania, przewspaniały. Cukier szoruje jak szczoteczka, a że całość jest zalana bardzo przyjemnymi olejami, po kąpieli nie trzeba balsamu do ciała. Byle tylko nie zapomnieć domyć wanny, bo śliska się robi.
Scrub waniliowy wyszedł w porównaniu z poprzednim dość niepozorny, szarawy, z drobniutkimi kropeczkami nasionek wanilii i cętkami posiekanych strąków. Podobno używa się tylko nasionek, ale mnie się te strączki tak podobają, że im nie darowałam. Bałam się, że bez dodatku olejków eterycznych zapach będzie taki sobie; pewnie równie niepozorny, jak wygląd. Myliłam się. Teraz po tygodniu ta wanilia daje z siebie wszystko. W dodatku tłuszczu poszło tam dużo, cukier tonie pod jego warstwą, i teraz chodzę cała szczęśliwa, bo co mi dłonie przeschną, biorę sobie parę kropli oliwy z tego scrubu, nacieram ręce po łokcie, i nie mogę się nacieszyć i nawdychać. A jaka skóra jest gładziutka!
Pomyśleć, że tyle lat przeżyłam i mogłam się bez nich obyć. Jak ja to robiłam?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz