czwartek, 29 grudnia 2016

Pierwsze mydło potasowe

Gdzieś pomiędzy poszczególnymi partiami mydeł na gorąco zabrałam się za mydło potasowe. Konkretnie za to na rzepaku. Pamiętam, że to była niedziela, ale która? Otworzyłam sobie bloga Całkiem Lubię Chwasty, znalazłam przepis na mydło gospodarcze rzepakowe*, wydobyłam jak się patrzy całą wielką butlę oleju, wodorotlenek i cały ekwipunek potrzebny do pracy, i ruszyłam z robotą.


* Blog Całkiem Lubię Chwasty właśnie przeprowadził się do nowej domeny. Widzę, że przepis ze starego bloga został udoskonalony, i tej wersji nie testowałam. Wygląda na kozacką. Zmniejszona ilość wody, wlewanie wody do płatków, podgrzewanie ługu, wlewanie oleju do ługu... Nie wiem, czy mam odwagę. Na dodatek mam w tej chwili naprawdę dużą porcję mydła rzepakowego z pierwszej produkcji, które nie wiem, kiedy zużyję - albo kiedy rodzina mi je wybierze. Jak zobaczę dno w słoikach, zacznę myśleć o powtórce.

Rozmieszałam wodorotlenek. KOH rzeczywiście jest w formie płatków, nie granulek, co widziałam po raz pierwszy, bo do tej pory nie otwierałam tamtej butelki. Widoczna była różnica w reakcji z wodą: odbywała się znacznie gwałtowniej, całość burzyła się, a przy mieszaniu słychać było ciche trzaskanie - pewnie tworzyły się albo pękały bąbelki. Szczególnie mocno uważałam, żeby opary nie zaleciały mi w twarz.

Potem wlałam ług do garnka z olejem i dość długo blendowałam, wreszcie wstawiłam całość do piekarnika nastawionego na 60-70 stopni. Tam się to grzało, a ja co jakiś czas podchodziłam i mieszałam. W sumie odbywało się to spokojnie, bez wielkiego rozwarstwiania się i prób kipienia. Trwało dłużej, niż zakładałam, choć i tak nie osiem godzin, a trzy i pół. W końcu po coś wlałam tę setkę wódki do masy.


Wyszło mi z tego ładne mydło, jak złotawy kisiel albo bardzo gęsty krochmal. To duża porcja, wystarczyła na dobrych kilka słoiczków i pudełek. Jest wydajne: wystarczy delikatny, lśniący ślad na kuchennym zmywaczku, aby wymyć do czysta cały zlew. Pomogło mi też dotrzeć osad z herbaty na różnych szklankach i kubkach, choć nie do końca je lubię w tej kwestii, bo mam wrażenie, że samo zostawia warstewkę osadu i trzeba je solidnie domyć. Do spraw kuchennych zamierzam zrobić mydło potasowe z oleju kokosowego. Jestem go bardzo ciekawa.

Jak widać na zdjęciu, kolor ma bursztynowy, dość jasny. Podobno innym wychodziło ciemniejsze. Powierzchnia jest taka lśniąca i jedwabista. Pachnie bardzo delikatnie, czystym mydełkiem. Lubię ten zapach. Ktoś narzekał, że rzepakowe śmierdzi. Nie wiem, widać tak niektórzy mogą to odbierać. Może użyli oleju innej produkcji, a może są szczególnie wrażliwi? Do mycia rąk i ciała jest za ostre, bo proporcje dobrane zostały tak, aby wyszło zerowe przetłuszczenie, albo prawie zerowe, skoro skład oleju rzepakowego może się zmieniać w zależności od miejsca pochodzenia, gleby i innych czynników. Czyli zedrze tłuszcz i brud, ale nic nie zostawi w zamian. Zdarzało mi się jednak coś tam nim czyścić, zostało mi na rękach, zmyłam - i żyję. Nie mam gorzej wyługowanych, niż po latach stosowania płynu do naczyń.


Oczywiście musiałam wypróbować przepis na płyn do prania z Całkiem Lubię Chwasty**. Nie robiłam jednak sześciolitrowej porcji, a poprzestałam na dwóch litrach. Znowu zgodnie z instrukcją rozmieszałam mydło w wodzie, używając blendera, bo rzeczywiście rozpuszcza się dosyć trudno i długo. Domieszałam boraksu i sody kalcynowanej i zostawiłam całość na dzień albo dwa w garnku. Na początku mieszanina była po prostu wodnista i przejrzysta, ale po odstaniu zagęściła się do konsystencji niezbyt mocnego krochmalu. Przelałam ją do dwóch pojemników. Do jednego dałam odrobinę zapachu lawendowego, w drugim zrobiłam odważniejszą mieszankę, choć olejków nie było wiele. Zdaje się, że znalazła się tam lawenda, róża i petitgrain. Tego właśnie płynu używam teraz do prania, na przemian z proszkiem z Zielonego Zagonka, który chcę wykończyć, i sklepowym płynem na usunięcie osadu po zagonkowym proszku. Wydaje mi się, że pierze nie gorzej od tego sklepowego. Pewne miejsca muszę i tak zaprać ręcznie, lecz Persil też by ich nie doprał bez pomocy.

** Ten przepis na płyn najwyraźniej zniknął ze strony, albo ja go teraz nie umiem odnaleźć. Pojawiła się za to pasta do prania, podobno szybsza do zrobienia i inaczej dozowana do pralki. Czemu nie, wypróbuję i ją, jak mi się płyn skończy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz