Był taki moment na początku tego roku, gdy wydawało się, że tego spotkania nie będzie, bo nie ma go kto zorganizować. I nagle zakotłowało się, zrobiła się burza mózgów, i dzięki niespożytym siłom Kasi Kubaszewskiej i Moniki Stanowskiej impreza jednak odbyła się. I przyjechało mnóstwo ludzi z całej Polski, warsztatów mieliśmy ponad siedemdziesiąt, oba hotele - Tulipan i Magnolia - znowu były oblężone. Rojno, gwarno i wesoło.
Zdjęcie zbiorowe ze strony Warsztatów |
Tak, te płytki to koniec Radosnej. |
A tam widać początek. |
Miałam dać dwa zdjęcia, bo w końcu pstryknięte kilka kroków od kwatery, nie na samym szlaku, ale co ja poradzę, że tam jest pięknie. Daleko nie zaszliśmy, ot - trochę podejścia szlakiem przez las. Musiałam mieć mimo wszystko zapas czasu, żeby przygotować wszystkie szpargały: pospinać wydruki, poukładać płócienka do nauki ściegów, które jeszcze poprzedniego dnia w samochodzie pracowicie ozdabiałam rzędami pętelek. Niby nic, ale zawsze na zajęcia zjawiam się z dwiema solidnie wypakowanymi torbami. Te wszystkie serwetki, próbki, książki - to ma objętość.
Pokazałam rodzinie knajpkę, gdzie w poprzednich latach jadałam obiady. Blisko hotelu, ale zawsze można rozprostować nogi i przejść się tych dwieście metrów, a nie siedzieć i siedzieć. Już najedzeni zrobiliśmy sobie nieśpieszny spacer w stronę Magnolii, gdzie moje dziecko miało warsztaty z mozaiki, a potem sama powędrowałam do Tulipana. Czekały na mnie dwie kursantki. Świetnie nam się pracowało, mam nadzieję, że wyszły z zajęć zadowolone, bo ja bardzo. Córka z kolei była zachwycona mozaiką. Przyniosła swoje prace i powiedziała, że chce więcej do roboty, i jeszcze ma ochotę na włochate dywaniki "latch hook".
Następnego dnia jednak zwyciężyło wygrzewanie się w łóżku. Ano, człowiek ma dość budzika przez cały tydzień. Tylko ja nastawiłam swój, aby w porę dojść do Tulipana na ciąg dalszy warsztatów. Trafiłam w tłum ludzi: stoiska, cudeńka, a w salach - co stół, to inne czary-mary. To moja grupa z porannych zajęć. Dużo nas było!
A tu inne stoliki w naszej sali. Tych sal było więcej i w samym Tulipanie, i w Magnolii, ale jako prowadząca warsztaty miałam niewielką możliwość ruchu. Inni wspaniale to nadrobili i zdjęć na stronie Warsztatów nie brakuje.
No i oczywiście gwarno i rojno było w holu, gdzie rozstawiły się stoiska z dobrami wszelakimi. Koraliki, włóczki, scrapbooking, materiały do patchworku, kordonki i mnóstwo, mnóstwo innych. W sumie szkoda, że warsztaty zbiegły się ze Świętem Niepodległości. Z jednej strony to o jeden dzień wolny więcej dla nas wszystkich, z drugiej nie wszystkie firmy zdecydowały się zaangażować pracowników w dodatkowe stanie na zjazdowym kiermaszu. Wyszłam z łowów bogatsza o całą siatę włóczek na Tęczowy Kocyk, i jeszcze o kilka kordonków Ariadny.
Zostawiłam innym fotografowanie galerii prac uczestniczek. Stała, jak poprzednio, w stołówce. Chyba była obfitsza, niż w zeszłym roku, i znowu były tam cudowności. Ja ją oglądałam wieczorem poprzedniego dnia, przy okazji uroczystego rozpoczęcia imprezy. Światło było zbyt marne, aby porywać się na nią z aparatem, co dopiero z komórką.
Na popołudniowych zajęciach było bardzo kameralnie, ale znów miałyśmy pełne ręce roboty:
Tymczasem rodzina, zamiast marznąć w niedogrzanym pokoju, zrobiła sobie wyprawę na Czantorię. Wjechali kolejką, przeszli się pod wieżę widokową na Wielkiej Czantorii, zjedli obiad w czeskim barze (mniam, kotlety serowe!) i rzecz jasna zaopatrzyli w dwie wielkie tuby lentilek i dwie butle kofoli. Dałam im spróbować kofoli na wakacjach. Najpierw było, że "dziwna", ale potem trzeba było kupić po butli dla każdego, i jeszcze, korzystając z wycieczki do Cieszyna, po czeskiej stronie zrobiliśmy zapasy na drogę powrotną. Przyszli po mnie pod koniec zajęć, chwaląc się pięknymi zdjęciami mgły i śniegu, bardzo zadowoleni.
Wracaliśmy do domu nazajutrz rano. Świat był przysypany na biało, wbrew obawom jednak jechało się dobrze i szybko. Obyśmy za rok znów się tam spotkali!
Kiedyś i mi się uda tam być!...Mam nadzieję...
OdpowiedzUsuń