piątek, 30 grudnia 2016

Mydło na piwie

Gdy obrobiłam się z poprzednimi mydełkami, postanowiłam, że przyszła wreszcie pora na coś dla facetów. Materiały miałam przygotowane od dosyć dawna. Mianowicie, kiedy jeszcze można było uskubać w okolicy niezbrązowiałe szyszki chmielu, zebrałam ich garść i ususzyłam, a później dokupiłam w sklepie zielarskim całą paczuszkę, bo na macerat jednak było ich za mało. Zalałam olejem, spojrzałam na etykietę, i ups - to nie był olej rzepakowy, a słonecznikowy. Głupia sprawa, słonecznikowy źle wpływa na trwałość mydła. Rzepakowy, jak się okazuje, też, ale o tym wiem od niedawna. Zastanowiłam się, co z tym robić, obmyśliłam plan i wstawiłam słoik z zalanym chmielem do piecyka, niech się grzeje i maceruje. Pogrzałam go kilka godzin jednego dnia, drugiego, trzeciego, potem co jakiś czas odpalałam grzanie choć na trochę, a na mydlenie wciąż mi się nie zbierało.

Piwo nawet kupiłam. Dobre, na miodzie gryczanym. Odlałam porcję do odgazowania, reszta piwa pomału znikła z butelki, wreszcie zdążyłam zapomnieć, gdzie mam kubek z odlanym piwem, a potem go znaleźć i zdecydować, że jednak stało za długo i potrzebuję świeżego.

Kopniak energii przyszedł gdzieś tak półtora tygodnia przed Bożym Narodzeniem, bo coś przecież na prezenty muszę wykombinować. Kupiłam drugą butelkę piwa, podgrzałam i odgazowałam tyle, żeby wystarczyło na ług, i umyśliłam sobie recepturę: olej kokosowy, gęsi smalec, oliwę i macerat na słoneczniku. Obliczyłam składniki tak, żeby mieć zerowe przetłuszczenie. Wiedziałam, że będę robić na gorąco. Osobno odłożyłam porcję tłuszczy do dodania pod koniec pracy, jako nadwyżkę. Tym razem nie lałam na oko, lecz odważyłam porcję oliwy z oliwek, masła shea i nierafinowanego kokosa, bo musiałam wiedzieć, ile tego będzie, żeby mydło nie wyszło za suche.

Ług na piwie pienił się mocno, szumiał, i w ogóle sypałam granulki bardzo powoli, żeby mi całość nie zawrzała. Miarkę z miksturą trzymałam w miseczce z wodą i kostkami lodu. Oczywiście uważałam na opary. Rodzina narzekała, że piwo śmierdzi, bo rzeczywiście zapach się rozchodził, i to jakiś zmieniony. W sumie to czekam na koniec przerwy świątecznej, bo mam w planach mydło na kozim mleku, które ponoć jedzie amoniakiem. Niech oni pójdą do szkoły.

Wreszcie wszystko mi się ładnie rozpuściło (łącznie z kostkami lodu w miseczce) i mogłam wlać ług do tłuszczy. Wstawiłam na kuchenkę do kąpieli wodnej, przemieszałam blenderem, po czym całość stwardniała na plastelinę. Podziabałam ją łyżką, patrzę, a tu mi masa puchnie w garnku! Ajaj, jeszcze wylezie to żrące draństwo i jak ja je będę łapać? Złapałam za blender, zakręciłam krótko raz i drugi, po czym pomyślałam, że mogę mieć jeszcze brzydszą niespodziankę, jeśli masa zawrze od spodu i zrobi się wulkanik. Dlatego już bardzo ostrożnie zanurzałam blender tu i tam, włączając go na kilka sekund, dokąd budyń nie osiadł na powrót w garnku. Dopiero wtedy porobiły się grudki, a po krótkim mieszaniu żel.

Dalej obyło się już bez niespodzianek. Po kilkunastu minutach żel zaczął bieleć od spodu, wreszcie papierki lakmusowe pokazały, że zasadowość spadła do przyzwoitego poziomu, i mogłam domieszać przygotowane tłuszcze. Potem już po staremu dodałam "po uważaniu" olejku arganowego, migdałowego i z pestek moreli, łychę miodu, a na to jeszcze polałam piwa, żeby było przyjemniej. Po czym zastanowiłam się, powęszyłam (a zapach był wciąż dosyć duszący), i zdecydowałam, że przydadzą się tu jakieś iglaki. Padło na olejek sosnowy i cedrowy.



Wyszło z tego bardzo przyjemne mydło. Pachnie fajnie: ni to piwem, ni żywicą, i ma w sobie tyle różnych dobroci! Lubię je.

1 komentarz:

  1. Bardzo intrygujące. Świetny pomysł na spersonalizowanie (upłciowienie ?😉) takiej wydawałoby sie zwykłej rzeczy jak mydło. Jesli faktycznie jeszcze pachnie z lekka igliwiem to Super !

    OdpowiedzUsuń