środa, 6 lipca 2016

Tęczowy Kocyk

Miało być o festiwalu w Krasnymstawie, ale chyba jednak nie dziś. Ten wpis jest z serii "muszę, bo się uduszę". W zamieszaniu przed festiwalem trafiłam na wiadomość o akcji "Tęczowy kocyk". Dołączyłam, choć w tamtym momencie nie miałam szans nawet palcem kiwnąć. Co więcej, mam tyle prac rozgrzebanych, że starczy mi na dwa miesiące solidnej nasiadówy, i nie wiem, kiedy ja to wszystko skończę.

Pojechałam na Zjazd, urobiłam się prowadząc warsztaty (choć nie przesadzajmy, były tylko jedne trzygodzinne - ale adrenalina trzymała), nauczyłam się mnóstwo od innych,  nagadałam z ludźmi i w ogóle pobyłam w licznym towarzystwie, i nie omieszkałam zwiedzić stoisk z cudeńkami. Jedną ze zdobyczy były dwa motki tęczowej włóczki w dziecięcych kolorkach. Miękkie i takie słodkie.


O, na tym regale u góry po lewej je wypatrzyłam.

I w domu po powrocie rzuciłam wszystko i robię tęczowe rożki.

"Tęczowy kocyk" to smutna akcja. Rożki, kocyki, czapeczki, kokonki i co tam kto wymyśli przeznaczone są dla dzieci z hospicjum perinatalnego. Tam wiadomo, że nie będzie szczęśliwego końca. Dziecko albo rodzi się nieżywe, albo pożyje chwilę. Kilka minut? Godzinę? I pomijając cały tragizm tej sytuacji, powstaje całkiem praktyczny problem, w co tego malusieńkiego człowieka ubrać. W szpitalach z empatią wśród personelu bywa, no... różnie. Zresztą położne dysponują, czym dysponują. Szpitalna serweta? Lignina? Bywały i paskudniejsze pomysły. Tak nie powinno być.

Grupa powstała wiosną, liczyła na początku 10 osób, a teraz już ponad tysiąc i wciąż dołączają nowe. Zajmuje się tym, co do tej pory było niewykonalne. Ubranek w tak malusieńkich rozmiarach nie znajdzie się w sklepach dziecięcych. No to w jakich - z zabawkami? Ciekawe, ile mam ze łzami w oczach szyło coś - cokolwiek - żeby ubrać dziecko wielkości dłoni.

Dla wielu szyjących i dziergających robienie rożków - zwłaszcza pierwszych - to trudne przeżycie. Zwłaszcza osoby, które same przeżyły poronienie, wracają do wspomnień. Niektóre jednak mówią, że pomału robi się łatwiej i lepiej.

Zazdroszczę nie od dziś osobom, które mają maszynę. Byłoby szybciej: przykroić, pospinać warstwy, sfastrygować, zszyć. Potem tylko tasiemka i guziczki, i gotowe. Choćby dziesięć sztuk za jednym zamachem. No, może trochę nie doceniam ilości pracy, ale mimo wszystko...


Ja robię na drutach. Do tej pory skończyłam jeden rożek i malusieńką czapeczkę, mam też już guziczki w odpowiednich kolorach. To wczoraj.



Dziś robię drugi rożek.


Są i dalsze plany, mianowicie potrzebuję nadmiaru czapeczek, który zostanie wysłany do koleżanki, i myślę o kwiatku do każdego rożka, albo dodatkowej czapeczce, na pamiątkę. Tylko czy mi starczy pary do tej roboty, i czy to ma sens, bo może lepiej po prostu jechać z rożkami.

Co do odczuć - ja mam oczy w suchym miejscu, w każdym razie w tej chwili, za to robię wszystko z bardzo głębokim przekonaniem, że tak trzeba koniecznie, i że bardzo chcę. Ręce się same wyciągają do drutów. Jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że nie straciłam dziecka, za to kiedyś zastanawiałam się, jak to jest w takiej chwili, co bym zrobiła, jak bym sobie radziła z brakiem podstawowych rzeczy potrzebnych do pochowania takiego maluszka. Temat sam się tak jakoś narzucił i kombinowałam w wyobraźni. Nikt mi nie musiał teraz klarować, po co te rożki. One muszą być i basta, i bardzo szkoda, że ta akcja zaczęła się w Polsce dopiero w tym roku. Swoją drogą szpitale powinny (pewnie w jakimś państwie idealnym) mieć takie ciuszki na stanie, aby ich użyć, kiedy przyjdzie potrzeba. Skoro nie da się osiągnąć tego, aby każde dziecko urodziło się żywe i zdrowe...

Robię najładniej jak potrafię. Szkoda, że nie umiem pięć razy szybciej. Różnobarwne włóczki same pchają mi się do rąk, pewnie kiedyś przyjdzie czas, że będę się trzymać jednego koloru. Teraz kolejne odcienie to impuls: rób, rób, zobacz, jaki będzie następny! I bardzo mnie to cieszy, i jakoś tak samo się w rękach układa. Wzór jest tak prosty, że już nawet nie liczę, gdzie zbierać oczka na narożniku, to po prostu widać. Chciałabym, aby taki rożek otulał maluszka jak kolorowa chmurka. A może jego rodzice też choć przez chwilę będą mniej smutni? Chciałabym. Myślę o nich.

2 komentarze:

  1. Piękna i potrzebna akcja. I mądra.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wyobrażam sobie, jak przeżyć jako rodzic tak ciężkie chwile...
    Akcja piękna i na pewno potrzebna, szkoda tylko, że taka smutna :'(

    OdpowiedzUsuń