wtorek, 26 lipca 2016

Mydło drugie i trzecie

Trochę mam pietra przed tym mydleniem: żeby jaka granulka wodorotlenku mi nie umknęła, żeby jej koty nie znalazły, żeby nic mi się nie wychlapało, żeby... No, jak to przy zabawie z taką substancją. Wykombinowałam sobie, jak mogę zapobiec takim wypadkom, i na razie to działa - oby tak dalej. Bo korci mnie mydło, i już zrobiłam dwa kolejne podejścia.

Na razie nie porwałam się na własną recepturę. Pierwsze podejście to było mydło z oliwy pomace, według przepisu z któregoś z blogów (no i masz ci los, dobrze wiedziałam, ale zapomniałam, którego; wrzucę link, jak odnajdę /Edit - odnalazłam, przepis był stąd - klik). 1000 g oliwy z wytłoków, 127 g NaOH, 380 ml wody. Zamieszałam, zrobił mi się ładny budyń, a że z tego przepisu wychodzi go dużo, rozdzieliłam na cztery porcje i do każdej dodałam czego innego. Pierwsza jest czysta, druga - zielona glinka, pokruszone listki mięty i zapach miętowy. Trzecia - płatki nagietka i olej pomarańczowy. Czwarta - kawa i zapach neroli. Nalałam tego do kubełków po różnych lodach i jogurtach, i tak sobie czekało...

Po pięciu godzinach w przezroczystym kubku pięknie było widać, że jest w fazie żelowej. 

I czekało...
Po dziesięciu godzinach żel nieco zmętniał, ale tylko nieco...
I nadal czeka, żel jak był tak nadal jest, tylko zmętniały. Wciąż nie mogę wyjąć go z formy. Trudno, niech tak siedzi. Ja się nie śpieszę, kiedyś dojdzie.

Tymczasem mydło numer jeden, choć powinno leżakować przynajmniej do połowy lipca, a najlepiej do sierpnia, zostało napoczęte po dwóch czy trzech tygodniach, gdy tylko przekonałam się, że pH jest w miarę sensowne. Mydliło się całkiem przyjemnie, szybko rozmiękało w wodzie - dobrze, że mam mydelniczkę z drutu, czyli wietrzenie od dołu, inaczej zamieniłoby się w meduzę. Kilka kawałków zużyła rodzina, coś tam jeszcze poszło na prezent, i nagle zrobiło się pusto. Nie było rady, ukręciłam mydło numer trzy.

Żeby nie nadziać się na taką niespodziankę, jak przy mydle oliwkowym, powtórzyłam pierwszy przepis, ten sprawdzony, tylko w podwójnej ilości. Wyszły z tego dwa półlitrowe kubki czystego mydła i kilka małych foremek, w których już poszalałam z dodatkami. Co mi się tam nawinęło: kakao z goździkami, i kurkuma z pomarańczą i neroli. Może ja za bardzo neroli lubię? Dosyć duszna jest.



Tym razem mieszanie masy trwało nieco dłużej, aż bałam się o blender, ale wytrzymał. I chyba za długo w końcu mieszałam, mogłam zostawić bardziej płynny budyń. Zastanawiam się też, czy ja aby nie przesadziłam z ilością dodatków. Na razie poruszam się w tym wszystkim dosyć niezdarnie. Masa kakaowa jest jak gorzka czekolada, kurkumowa ma kolor dość ciemnego karmelu. Nie wiem, czy i nie za wiele zapachów wlałam, bo nie miałam jak odmierzyć. Ponakładałam tego do takiej płaskiej foremki i do kilku owalnych po jakiejś Activii, i wstawiłam na noc do piekarnika. Nie żeby grzać, ale żeby koty się nie dostały. Zajrzałam po pół godzinie - ależ to pracowało! Czuło się, że piekarnik jest cały ciepły! Fazy żelowej jeszcze nie było widać, pewnie to było w środku nocy. Rano wszystko było ładnie zastygnięte, foremki chłodne. Poczekałam do popołudnia, i na początek wydłubałam z kubeczka małe mydełko czekoladowe:


Okazało się dosyć miękkie, trochę plastelinowe, a że wyszło dosyć nierówne, pobawiłam się w rzeźbienie w nim kwiatków łyżeczką.

Potem wyjęłam resztę, i okazało się to wcale nie takie łatwe. Nie do końca pomogło nawet mrożenie w zamrażalniku. Kubeczki porozcinałam i porozrywałam, dopiero wtedy się udało. I teraz mam stertę suszącego się mydła z tej jednej roboty:


Będzie czekać do końca sierpnia, a przynajmniej powinno. Im dłużej, tym lepiej.

Morał pierwszy z tej zabawy: dla mydła oliwkowego 38% wody to za dużo, przy 30 byłoby pewnie OK. Trzeba będzie do tego wrócić.
Morał drugi: plastikowe pudełka po byle czym są jednak kłopotliwe. Nie pomaga ani nasmarowanie tłuszczem, ani mrożenie. Będę musiała pomału rozejrzeć się za jakimiś silikonowymi, chciałabym jednak takie w postaci tacki z wgłębieniami, a nie pojedynczych foremek. Będą mniej wywrotne.
Morał trzeci: muszę zdobyć jakąś cienką pipetę czy strzykaweczkę do odmierzania zapachów.

Ale następne mydełko to już chyba sama wykombinuję, bo mam różne oleje do zmydlenia: lniany, sezamowy, rycynowy, masło kakaowe, shea, nie mówiąc o takich spożywczych zwyklakach, jak oliwa, rzepak, słonecznik czy kokos.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz