Impreza zaczęła się w zeszły piątek. Wstałam sobie raniutko, z językiem u pasa wpadłam na dworzec autobusowy przy metrze Wilanowska, bo autobus miał ruszać już-zaraz, ale okazało się, że najpierw jest trochę zamieszania z bagażami, potem ze sprawdzaniem biletów, więc odczekałam, aż serce przestanie pikać i spokojnie już wsiadłam do środka. Trafiło mi się ciekawe towarzystwo, kilkoro młodych ludzi, jadących na konwent Nejiro do Lublina. Przynajmniej nie było nudno po drodze!
W Lublinie przesiadłam się w bus do Krasnegostawu - bardzo wygodna przesiadka, wszytko jest w jednym miejscu - i parę minut po jedenastej byłam już pod szkołą, gdzie nie sposób było nie natknąć się na kowali:
W środku zaś pomalutku, przy kawce i herbatce z wielkiego termosu, rozkręcała się impreza. Rosła sobie wystawa i rozstawiały się stanowiska z wszelkimi dobrami, które koniecznie trzeba było obejrzeć, obmacać, a potem dobrze trzymać się za kieszeń, bo wszystko korciło.
Było coś dla szyjących, robiących kartki i kwiaty, były elementy do biżuterii i mnóstwo włóczek, a także gotowe, ręcznie robione cuda-cudeńka.
A wkrótce potem, po solidnym obiedzie w stołówce, rozeszliśmy się na pierwsze warsztaty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz