czwartek, 1 października 2015

Wspomnienia z łódzkiej wystawy - część 1

Dotarły do mnie kilka tygodni temu prace, które wysyłałam na wystawę "Z nici Ariadny" w Centralnym Muzeum Włókiennictwa w Łodzi. Wciąż pachniały salą muzealną.





 Nie będę prać. U mnie zapachy uruchamiają wspomnienia.

A było tak: na otwarcie wystawy, jako się rzekło, nie mogłam pojechać. Dopiero pod koniec sierpnia wsiadłam w pociąg i wyruszyłam do Łodzi. Całkiem sama, z planem w ręce. Nigdy tam wcześniej nie byłam. Pomijam jedną podróżwiele lat temu, gdy razem z mamą udałyśmy się tam odwiedzić w szpitalu kuzynkę po wypadku. Zapamiętałam tylko wielkie, szare, ponure kamienice i klimat fabrycznego miasta. Byłam chyba jeszcze w liceum.

Wiedziałam, że miasto tonie w remontach ulic. Nie ma co liczyć na autobus akurat na tej trasie, którą by się chciało pojechać. Dookoła dworca wszystko było rozkopane. Pozostało iść na własnych nogach. Najkrócej było przez park.

Przeszłam przez mostek, gdzie balustrada obwieszona była kłódkami. To chyba teraz taka moda wśród zakochanych par, czy jak? Ostatnio widziałam to i w Warszawie, choć nie tyle naraz. Minęłam ni to kolumnadę, ni amfiteatr. Byłoby to ładne miejsce na koncerty, tyle że jest usmarowane przez graficiarzy. Znalazłam nawet cmentarzyk żołnierzy radzieckich, poległych "za rodinu". Nieodwiedzany, ale porządny i wysprzątany.




 Za parkiem trafiłam w Al. Politechniki, gdzie trwał kolejny drogowy remont.

 

Stamtąd uliczkami i parkami przeszłam do Piotrkowskiej, mijając po drodze sporo pięknych, zabytkowych budynków, trochę mniej zabytkowych, ale z klimatem, i ogromny dąb w kolejnym parku, z potężnym konarem ciągnącym się aż nad alejką, podpieranym w kilku miejscach. W ogóle Łódź zaczęła kojarzyć mi się z parkami - jeden się kończy, drugi zaczyna.

 

Dotarłam do katedry św. Stanisława Kostki. Wielka jest, trudno było zmieścić ją w kadrze. I Piotrkowska obok - to nie ten zabytkowy, wyremontowany odcinek z deptakiem. Tu jeżdżą tramwaje i autobusy, życie trwa - pędzi, biegnie, snuje się, jak tam komu wypadnie. Moje życie akurat wędrowało naprzód. Chłonęłam widoki.


 

Jak się czułam? Wspaniale. Dookoła było miasto - całkiem inne niż Warszawa. Widoki, budynki, architektura, klimat. Był piękny, ciepły, letni dzień, z ostrym słońcem i mocnym wiatrem. Szłam, bo chciałam. Nikt mnie nie poganiał. Sprawdzałam co jakiś czas plan miasta, i niosło mnie dalej i dalej. Takiej wyprawy nie miałam od lat. Wpatrywałam się w szczegóły. Kamienice świeżutko po remoncie, lśniące i śliczne, kamienice zbiedniałe i postarzałe, domy sypiące się w oczach, ale wciąż z dekoracjami, sztukateriami, kutymi balustradkami balkonów. Kiedyś były piękne i one. Niektóre  omotano zieloną siatką i opleciono rusztowaniami. Odnowić to wszystko, ileż to roboty. Ale wyburzyć i postawić w to miejsce jakiś plastik - tak się nie godzi!

I tak rozglądając się i sięgając co chwila a to po aparat, a to po plan miasta, dotarłam do Muzeum.
 
Tu przerwała Szeherezada dozwoloną jej opowieść...

2 komentarze:

  1. Do Łodzi jeździłam za czasów kolejkowych, wtedy nawety Piotrkowska była brudna. Teraz jeżdżę od czasu do czasu dla ukulturalnienia się i widzę jak wszystko się zmieniło. Szczególnie warto zajrzeć do Manufaktury. Czekam na kolejną opowieść Szeherezady;) Pozdrawiam Agnieszko:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dotarłam do Manufaktury. Będę musiała znowu tam pojechać :)

      Usuń