sobota, 3 października 2015

Wspomnienia z łódzkiej wystawy - część 2

 Biała Fabryka jest rzeczywiście biała. W południowym świetle aparat piszczał mi, że nie umie pracować na krótszym czasie naświetlania, niż 1/2000. Weszłam na teren muzeum i trochę się tam pokręciłam, zresztą nie od razu znalazłam wejście na wystawę.


Natknęłam się na dwie takie maszyny w podwórzu - z lewej strony było wejście do budynku, natomiast za murem po prawej chyba skansen. Żałuję, że go nie obejrzałam, ale i tak nie dałabym rady zwiedzić całości w jeden dzień. Zabawa była dopiero przede mną.

 
 

W gmachu muzeum po pierwsze zaopatrzyłam się w bilet, po drugie w katalog wystawy (dostałam na dokładkę katalog poprzedniej, sprzed trzech lat, i przewertowałam go dokładnie w drodze powrotnej, a potem jeszcze ładnych parę razy oba). Wiedziałam co prawda, że taki sam dostanę przy zwrocie prac, ale pomyślałam, że mama się ucieszy z własnego egzemplarza.

Muzeum jest wielkie. W tej chwili wiem, że widziałam tylko jego część, a przecież obeszłam chyba pięć czy sześć wystaw. Uprzejme panie pokierowały mnie od razu na naszą ekspozycję, ale postanowiłam obejrzeć wszystko zgodnie ze zwykłym kierunkiem zwiedzania.

Pierwsza w kolejności była wystawa sztuki z Bali. Można było zobaczyć pęki przędzy, farbowane i surowe, sporo grafik, w dużej mierze o tematyce religijnej czy mitologicznej, i mnóstwo ozdobnych tkanin zdobionych w najróżniejszy sposób.


 

Były nawet krosna:

 

Piętro wyżej znajdowała się wystawa jednego ze współczesnych twórców. Chodziłam między wielkimi, kolorowymi płótnami. Nie jestem miłośniczką sztuki współczesnej, ale to było ciekawe. Co chwila inne kolory, zestawienia i skojarzenia.


W Muzeum Włókiennictwa nie może zabraknąć historii włókiennictwa łódzkiego. Strzałki pokierowały mnie do szeregu wystaw poświęconych łódzkim fabrykom, maszynom, przemysłowcom i robotnikom. Można tam znaleźć zdjęcia, dyplomy, projekty tkanin i wzorów, maszyny (jak choćby ta poniżej, do drukowania na tkaninach, wraz ze stemplami). Na parapetach okiennych są małe, miękkie stempelki, którymi można sobie odbić pamiątkowy wzorek na kawałku materiału. Oczywiście to zrobiłam, miałam nawet własne płócienko.


Znajdziemy też na przykład odtworzony typowy pokój robotnika z dawnych czasów. Jest i wystawa historii wzornictwa, od XIX wieku (z wielkimi tekami wzorów, jakie wozili ze sobą komiwojażerowie), przez lata międzywojenne, Drugą Wojnę Światową, kiedy przecież fabryki działały mimo trudności, po lata powojenne.

Nieco dalej - wystawa żakardów.


 Jest też wystawa poświęcona fabrykom dywanów i tkanin ozdobnych. Nie próbowałam robić zdjęć wszystkiemu. Oświetlenie nie wszędzie jest wystarczające, aby amatorski aparat sobie poradził, zresztą musiałabym tam spędzić pięć godzin, a nie dwie z kawałkiem. Jest wystawa mody od początków XX wieku aż po współczesność. Rewelacja!

I oczywiście musiałam popatrzeć przez wszystkie okienka na świat.

 

U siebie tego nie znajdę...

A dalej wreszcie dotarłam na NASZĄ wystawę.

I spostrzegła Szeherezada nadchodzący poranek, i przerwała dozwoloną jej opowieść...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz