Miałam szczęście w tym roku: udało się umówić ze znajomą, że na zjazd do Ustronia jedziemy razem, samochodem. I tak jechaliśmy we czwórkę - jej mąż dzielnie prowadził całą drogę, i my trzy gracje, bo po drodze zgarnęliśmy na Dworcu Zachodnim jeszcze jedną koleżankę, przybywającą aż z samej północy Polski. Wesoło nam było po drodze. Sama musiałabym kombinować autobusem, a może pociągiem, i telepać się z bagażami z przesiadką w Katowicach. Nie znam Katowic, a moje bagaże i sporo ważyły, i były dosyć nieporęczne. W każdym razie zamiast po zmroku, dotarliśmy do Ustronia chyba koło pół do czwartej. Miałam dość czasu, aby zameldować się na kwaterze, zejść do Tulipana, zapisać się u organizatorów, a potem powiesić dwie serwetki na wystawie. Jakież tam cudności były!
Nylonowe kwiaty, które może trudno było dostrzec od pierwszego spojrzenia, bo stały skromnie na boku, ale kto zobaczył, był zachwycony. Nie było osobnego kursu, ale podobno tajne komplety odbywały się po pokojach.
Śliczne frywolitki...
Bombki i świąteczne drobiazgi...
I oczywiście mnóstwo haftów najróżniejszych, których sfotografowałam tylko niewielką część. Były krzyżykowe, needlepoint, wstążeczkowe, koralikowe, była serweta Richelieu. Poniżej - prace Marioli Luty, wstążeczki i koraliki. Obiekt licznych westchnień.
A tu - pani Zima, wielki haft krzyżykowy. Niestety, nie wszędzie pamiętam, kto był autorem.
Ta seria kwiatków bardzo mi się podobała. Takie stonowane i delikatne.
Znowu nie pamiętam, czyja to praca, ale obraz lutnisty wzbudził zachwyt. Tak, to haft krzyżykowy. Ogromny. I ta sepia - to była robota nie z tej ziemi!
I zimowy dziadek, który mnie ujął:
Koronek też nie mogło zabraknąć. Tu - koronka klockowa Moniki Przeciszowskiej:
I dla odmiany cała seria prac Uli Jędrzejczyk: haft Richelieu, berety z nafilcowanymi obrazkami (śliczne!), filcowy obrazek z makiem, saszetki z haftem płaskim. Ula robi tyle różnych rzeczy, i tak pięknie!
Pod ścianą stały stoliki z mnóstwem biżuterii robionej w najróżniejszych technikach: haft koralikowy, beading, sznur turecki, frywolitka, i nie pamiętam co jeszcze. No i kartki haftowane, i drobiazgi...
Dla wyjaśnienia - nie mam na zdjęciach nawet połowy prac. Nie próbowałam robić pełnej dokumentacji. Inne osoby na szczęście uzupełniły ten brak i na stronach organizatorów można znaleźć znacznie więcej.
Postanowiłam, że nie pójdę na wieczorne warsztaty, choć niby mogłabym. Po długiej drodze lepiej będzie w spokoju zająć się swoimi rzeczami, zjeść coś i iść na spacer. Wciąż mieliśmy czas letni, zdążyłam przejść się jeszcze za dnia. Mówiąc krótko, dotarłam na Zawodzie, znalazłam kościół, sprawdziłam godziny mszy, a potem powędrowałam dalej. Przeszłam koło szpitala kardiologicznego i zawędrowałam w okolice pijalni wód. Trafiłam na tężnie. Czy tężnię? Bo konstrukcja była jedna - coś na kształt fontanny, gdzie do basenu woda spływa po kuli złożonej z wielu poziomych plastrów. Rozbija się przy tym na krople i drobne strumyczki, a w powietrzu unosi się zapach soli. Piękne miejsce, posiedziałabym tam, tyle, że wreszcie słońce zaszło i trzeba było wracać. Nie było też po co wyciągać aparatu. Nie w tym świetle.
Zadanie miałam już tylko jedno: wyspać się. Przede mną były dwa pracowite dni.
Cudeńka pokazujesz! Lutnista i obrazy koralikowe - biję pokłony do samej ziemi, mistrzostwo!!!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Agnieszko:)
Znalazłam na Fejsie - lutnista to dzieło Lidki Górny, HAED, 450 x571 krzyżyków. Bardzo, bardzo szczerze podziwiam. Nie podjęłabym się tak ogromnej pracy. A Mariola prowadziła zajęcia z haftu wstążeczkowego, robiły z dziewczynami śliczny obrazek z bukietem. Niektóre już się chwaliły, jak im wyszło. Kto wie, może za rok sama spróbuję.
Usuń