Tak właśnie ostatnio mi się pracuje. Jest tyle spraw, że nie nadążam, mam nawet coś w rodzaju niechęci do kolejnych prac. Może ma to jakieś plusy. Postanowiłam rozstać się z szaliczkiem tkanym na zaimprowizowanym krośnie. Zawalało mi pokój, a nie cierpię na nadmiar miejsca w domu. Trzydzieści centymetrów to dość jak na próbkę. Pobawiłam się i starczy. Będzie na dywanik dla lalek albo coś w tym stylu.
Na drutach siedzi mi chusta, a nawet dwie. Najpierw zabrałam się za motek moherku w żywych jesiennych kolorach:
Chusta miała być dla mamy. Im dłużej ją robiłam, tym większe miałam wątpliwości. Jakoś mi to dyniowo-liściowo-marchewkowe zestawienie nie leży. Jesienny ogródek z amarantowymi astrami. W miarę, jak wyłaniały się na kłębku kolejne warstwy kolorów, dochodziłam do przekonania, że to nie jest też zestaw dla mamy. Wreszcie przełożyłam tę robótkę na inne druty - tymczasowo, bo numer całkiem nie ten co trzeba - i zaczęłam jeszcze raz:
I to jest chyba dobry wybór. Tyle, że Dzień Matki minął, a ja w lesie. Cóż, bywa i tak. Ostatnio za wiele jest rodzinnych spraw i robótki muszą poczekać na swoją kolej.
cześć Piwonciu :)
OdpowiedzUsuńmasz zapał i cierpliwość... kolorki chusty jak najbardziej mi odpowiadają...
a czasu to i ja nie mam
ściskam mocno ( joanka z Kuferka ;) )