Coś mnie natchnęło przed godziną i przejrzałam takie dwie torebki z koralikami, których bardzo rzadko używam, bo są drobne. Z tych torebek wyjęłam różne różności, z których na pewno nie będę korzystać: plastikowe kuleczki przezroczyste - przecież mam cały sznurek szklanych. Plastikowe perełki w kilku odcieniach i rozmiarach - z Marywilskiej naprzywoziłam sobie mnóstwo szklanych perełek, które nie wyglądają jak z bazaru, a w każdym razie nie aż tak. Jakaś taka drobniutka sieczka, nawet w ładnym czarno-zielonym odcieniu, ale zbyt cienka, aby nawlec ją na żyłkę.
Otóż podjęłam prawdziwie epokową decyzję. Spakowałam te dobra w pudełko i postanowiłam oddać je do szkoły na prace plastyczne. Niech je dzieci powciskają w jakąś masę solną przy najbliższej okazji albo nakleją na kolaż. Przynajmniej zużyją je w sensowny sposób. To co mi zostało, pewnie wystarczy dla przyszłych pokoleń. Niewykluczone, że kiedyś sprowadzę sobie przyzwoitsze koraliki do beadingu, bo niektóre z moich są koszmarnie nierówne, i z satysfakcją powtórzę ten manewr z resztą zawartości obu torebek.
Z jednym na razie się nie rozstaję: z pudełeczkiem po kremie, w którym lądują wadliwe koraliki Preciosy, jakie zdarza mi się znajdować przy pracy. Większość jest pięknie, soczyście zielona - trafiła mi się kiedyś felerna partia tego koloru. Koraliki są przeważnie pozatykane. Niektóre zostały odrzucone, bo były całkiem niewymiarowe, krzywe, czasem pęknięte. Lubię tę kolekcję. To całkiem bez sensu, ale czuję się jak w dzieciństwie, kiedy zbierałam kolorowe papierowe serwetki. Pudełko z serwetkami było równie bezużyteczne jak te koraliki, i równie bezcenne.
Czy inni też mają tak nieracjonalne pomysły?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz