piątek, 5 stycznia 2018

Eksperyment z masłem

Ktoś kiedyś napisał, że udało mu się zrobić bardzo przyjemne i pielęgnujące mydło z masłem. Chyba klarowanym. Zdecydowana większość ludzi jednak twierdzi, że mydła na maśle śmierdzą, i to fatalnie. Chciałam sprawdzić, jak to jest. Długo zwlekałam, ale w Nowy Rok zabrałam się za robienie mydeł. Trzeba jakoś uczcić ten dzień, zwłaszcza, że miałam przerwę.

Pierwsze było mydło nawłociowe na gorąco. Skład zwykły: macerat nawłociowy na rzepaku, olej kokosowy, trochę shea i palmowego, czyli bez eksperymentów, bo potrzebowałam czegoś ładnie pachnącego do łazienki. Dodałam do niego cukru i soli - dla piany i na twardość - i chyba to była zła decyzja. Przegapiłam fazę żelową, bo była mało wyraźna. Przetrzymałam mydło, i koszmarnie mi się kruszyło przy krojeniu. Przetopiłam, dolałam trochę wody i upchnęłam w foremki. Myślę, że w tej postaci może wędrować na mydelniczkę, ale chyba tylko moją własną, bo kto by chciał takie brzydactwo. Pachnie ładnie, bo trawą cytrynową z odrobiną jaśminu. Zdjęć nie robię.

Następnie, po krótkiej dyskusji na Pianie, wzięłam w obroty masło klarowane. Dałam 100 g tego masła i 100 g oleju rzepakowego, żeby mi nie było żal w razie czego, obliczyłam NaOH dla przetłuszczenia 5%, i zrobiłam eksperymentalne mydło na zimno. Chciałam sprawdzić, czy da się uniknąć brzydkiego zapachu, jeśli wystawi się je do zmydlania na balkon, gdzie jest niewiele ponad zero stopni. Oczywiście foremki z mydłem nakryłam pudłem, żeby mi w to nie wlazły balkonowe koty. I tak to sobie stało dobę, potem dwie. Po 24 godzinach pasek lakmusowy nadal pokazywał intensywny pomarańcz. Po dalszej dobie kolor był słabszy, ale nadal pH było dość wysokie. Wtedy wyjęłam pierwszą kostkę z foremki i wzięłam do kuchni, żeby sobie dojrzała w cieple. W końcu już była twarda.

Dziś zabrałam z balkonu pozostałe dwie.

Wynik eksperymentu - negatywny.


Po lewej, ta przyżółcona, to kostka mydła, która dwa czy trzy dni poleżała w kuchni. Po prawej i u góry - kostki z balkonu. Gdy przytknąć do nich nos, zapach jest w sumie przyjemny, takiego ni to czystego mydełka, ni śmietanki. Ale gdzieś tam pod skorupką czai się kwas masłowy. Kto nie wie, jak on pachnie, ręka do góry. Ja wiem! Świętej pamięci pan Gołkowski, nasz chemik w liceum, omawiając kwasy organiczne, przyniósł fioleczkę z kwasem masłowym i kapnął malutką kropelkę pod katedrą. Cały zadowolony prowadził lekcję, a myśmy cierpliwie notowali i wdychali te opary... Starą skarpetę z nutką wymiocin!

Ręce umyte takim mydłem brzydko pachną, nawet jeżeli kostka mydła wydaje się całkiem w porządku. Na tym mydełku po lewej widać, że trzy dni w cieple wystarczą, aby jełczenie mocno postąpiło. Niech mi tylko jakiś chemik wytłumaczy, jakim cudem w maśle potraktowanym silną zasadą tak łatwo wydziela się kwas!

Przed chwilą wyjęłam całą tę produkcję z foremek, porobiłam zdjęcia, po czym wyrzuciłam do kontenera razem z foremkami. Nie żal mi - specjalnie wzięłam do tego celu plasticzki po serkach.




Masło i tak mi się nie zmarnuje. Do smażenia jest w sam raz.

2 komentarze:

  1. Dzięki, że napisałaś. Też czytałam, że ktoś zrobił i był zachwycony. Po Twoim wpisie odpuszczę sobie eksperymentowanie z masłem.

    OdpowiedzUsuń
  2. nie mam bladego pojęcia o robieniu mydeł... na pierwsze oko... wydało mi się to... smaczne... hihihi
    wszystkiego dobrego w Nowym Roku !
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń