Co do mydła, o którym wspomniałam przy okazji eksperymentu z masłem, nie jest takie złe. Pachnie ładnie, a po skrojeniu nierównej powierzchni nawet jakoś tam wygląda. W łazience leży już trzecia kostka. Szybko to idzie. Co tam do niego poszło? Masło shea - 100 g, olej palmowy 150 g, olej kokosowy 150 g, do tego 350 g maceratu nawłociowego na rzepaku. Przetłuszczenie 7% (czytaj - 225 g wody i 97,84 g NaOH). Robione na gorąco - z przygodami, jak mówiłam - a po zmydleniu dorzuciłam tam po łyżce oleju sezamowego ze świeżych ziaren i rycynowego, łyżeczkę oleju arganowego, olejek lemongrass i trochę jaśminowego. Dla twardości dałam do ługu łyżkę soli, a na lepszą pianę łyżkę cukru, ale pewnie te dodatki wpłynęły na zmętnienie masy tak, że przegapiłam moment, kiedy było gotowe, i się przesuszyło. No nic - przetopiłam, podlałam trochę wodą, i sprawuje się całkiem sensownie.
Co do chleba, ten z Biedry kompletnie stracił wzięcie. Na razie nie robię dalszych eksperymentów, powtarzamy z rodziną przepis, który sprawdził się i zasmakował, a jest prosty: zważyć składniki, wyrabiać przez pięć minut i rozlać do foremek - dwie godziny czekać aż wyrośnie - godzinę piec. W drodze jest książka Hamelmana "Chleb", bardzo dobrze oceniana w grupie piekarskiej. Kolejne bochenki znikają tak szybko, że co dwa-trzy dni trzeba piec znowu, zawsze z podwójnej porcji. No chyba że są specjalne potrzeby, wtedy z poczwórnej.
Piwonciu... chlebek mi zapachniał a mydełka... zazdroszczę umiejętności ich robienia
OdpowiedzUsuńpozdrawiam cieplutko
ps. muszę chyba wejść na Kuferek zobaczyć co się tam dzieje bo dawno nie wchodziłam