Nawet rożek jakiś dało się obrębić, a przyznaję, że tego najbardziej nie lubię. Rożki robię na drutach, obrębiam szydełkiem, i trudno mi dobrze utrafić z równym rozłożeniem wachlarzyków. Zawsze pruję i robię jeszcze raz, i tak ze trzy razy przy każdej sztuce.
Po przyjeździe, gdy już rozlokowaliśmy się w pokoju, a może nawet zdążyliśmy wrócić ze spaceru, przeniosłam się z pracą na balkon.
I to były dopiero warunki do pracy!
Tatry na horyzoncie, a w nogach godziny tras!
I tak to sobie przyrastało, przyrastało...
Po powrocie wygarnęłam całą tę stertkę na kanapę, żeby przeliczyć.
A potem wszystko, co było gotowe, poprałam w najlepszym na świecie mydle gospodarczym z rymowanego przepisu, wysuszyłam, i na spotkaniu warszawskiej grupy dorzuciłam do wielkiej walizy z pracami. Kiedy każdy dorzucił, co tam miał, wypełniła się po wierzch!
Teraz trzymajcie kciuki, żebym znalazła dość pary, aby poobrębiać resztę kocyków, bo to chyba najbardziej niewdzięczna część pracy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz