wtorek, 26 września 2017

Nowa porcja tęczowych rożków

Udało mi się nareszcie przemóc lenia i wyprodukować kolejne rożki i czapeczki na akcję "Tęczowy kocyk". Postanowiłam, że muszą mi zniknąć z pudełka motki włóczki, i trzy znikły rzeczywiście. Co znaczy, że zrobiło się miejsce dla kolejnych trzech, które natychmiast należało zapełnić. I tak w samochodzie, po drodze w góry, wydzióbałam chyba osiem czapeczek, razem ze zszywaniem, pomponikami i w ogóle.


Nawet rożek jakiś dało się obrębić, a przyznaję, że tego najbardziej nie lubię. Rożki robię na drutach, obrębiam szydełkiem, i trudno mi dobrze utrafić z równym rozłożeniem wachlarzyków. Zawsze pruję i robię jeszcze raz, i tak ze trzy razy przy każdej sztuce.


Po przyjeździe, gdy już rozlokowaliśmy się w pokoju, a może nawet zdążyliśmy wrócić ze spaceru, przeniosłam się z pracą na balkon.


I to były dopiero warunki do pracy!


Tatry na horyzoncie, a w nogach godziny tras!

I tak to sobie przyrastało, przyrastało...


Po powrocie wygarnęłam całą tę stertkę na kanapę, żeby przeliczyć.


A potem wszystko, co było gotowe, poprałam w najlepszym na świecie mydle gospodarczym z rymowanego przepisu, wysuszyłam, i na spotkaniu warszawskiej grupy dorzuciłam do wielkiej walizy z pracami. Kiedy każdy dorzucił, co tam miał, wypełniła się po wierzch!


Teraz trzymajcie kciuki, żebym znalazła dość pary, aby poobrębiać resztę kocyków, bo to chyba najbardziej niewdzięczna część pracy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz