Siedzę sobie, gmeram w zdjęciach, i usiłuję dojść, jakie mam braki na blogu. Tak to jest, jak się nie można pozbierać przez całe lato do pisania. A tu jesień się zaczęła, za oknem buro, buro...
W koszyczkach w kuchni cichutko siedzi i dojrzewa mydło żywokostowe. Jeszcze nie wiem, jakie jest w użyciu. Zachowało nieco zieleni, i chcę, żeby sobie jeszcze tak pozastygało. Na początku było bardzo miękkie. Myślę, że to efekt tej niedokończonej fazy żelowej.
A tu późnowiosenna pozycja obowiązkowa: mydło na maceracie z mniszka. Też siedzi w koszyczkach i dojrzewa. Nie udało mi się uniknąć żelowania i zbrązowiał mi piękny macerat. A tak chciałam kurczaczkowo żółte mydełko! Buuu! Tylko wyskrobki z garnka pozostały żółciutkie. Wmieszałam je w kolejne "lastrykowe" mydło z resztek. Widać w nim kolorowe łatki.
Wrzesień wrześniem, ale ten kawałek trawy za domem wciąż jest zielony. Może nadal znajdą się na nim kwiatki koniczyny?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz