niedziela, 8 października 2017

Kokosowe z pianką

To jest post pisany na wariata, w porze, kiedy mocno już zamykają mi się oczy, absolutnie na świeżo po robocie. Mianowicie złamałam się wreszcie, pokonałam niechciejstwo i niezdecydowanie, zmobilizowałam się do roboty nie mając pojęcia, ile ona potrwa, i zrobiłam mydło gospodarcze kokosowe na KOH według Magdy Prószyńskiej (Całkiem Lubię Chwasty). Co prawda nie odważyłam się pójść za jej radami, czyli najpierw wsypać KOH, potem do niego lać strumyczkiem wodę, i na podgrzany i rozmieszany ług wykładać po odrobinie tłuszcz. Bałam się, i tyle.

 Zaryzykowałam, że wodorotlenek nie będzie chciał się rozpuszczać, że będę go długo mieszać, i tak dalej, i tak dalej, ale zrobiłam to mydło w tradycyjnej kolejności: rozmieszałam ług wsypując płatki KOH do wody, i to wylałam pomalutku do rozpuszczonego oleju kokosowego, po czym całość podgrzewałam w wodnej kąpieli, miksując blenderem dokąd było to możliwe.

Ilości składników w każdym razie obliczyłam na podstawie przepisu z bloga Magdy, tyle, że zamiast z 1500 g oleju kokosowego robiłam z 1000 g. Do tej ilości tłuszczu dodałam 1133 g wody i 285,5 KOH. Tak było najlepiej, bo nie miałabym garnków (dwóch) dość dużych, aby gotować mydło z pełnej porcji.

Po wlaniu ługu do oleju kokosowego masa szybko uzyskała konsystencję rzadkiej śmietanki. Czytałam, że trzeba uważać, bo zbyt mocne grzanie i za szybkie blendowanie mogą doprowadzić do wulkanu, więc z termometrem w ręce utrzymywałam temperaturę 70 stopni w garnku z wodą. Miksowałam co chwila i sprawdzałam, czy nic się nie dzieje, i tak to sobie stało. Po pół godzinie mniej więcej nadal było dosyć rzadkie:

19:27
Dwadzieścia minut później zaczęło gęstnieć, a miejscami na blenderze pokazywały się jakby kawałki galarety:


19:48
Od tej pory zmiany poszły piorunem. Mieszało się coraz ciężej:


19:52
Po chwili pozostało mi bełtać masę wyłączonym blenderem, bo ryzykowałam, że się spali:

19:56
I trochę żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia kolejnego etapu, kiedy nawet tego nie dawało się zrobić. Masa mi się skawaliła. Nie było mowy o mieszaniu. Mogłam co najwyżej powyciskać w niej dziury silikonową łyżką. Głowiłam się, ile jeszcze to potrwa, i na jakim w ogóle ona jest etapie. Żeluje już, czy nie? Po mydle kokosowym słabo to widać, bo przed żelowaniem i w trakcie masa jest biała i trudno zobaczyć różnicę. Pogadawszy z ludźmi na Pianie Mydlanej z głupia frant nalałam na to 20 ml wódki i powciskałam w masę jak się dało. Czy to co zmieniło, nie mam pojęcia. Czekałam i tylko co jakiś czas mierzyłam temperaturę kąpieli. Podobno po jakimś czasie masa rzednie - moja była wciąż skawalona.

Aż wyciągnęłam z szafki papierki lakmusowe, zrobiłam w mydle dołek, nalałam wody, pomieszałam, aby zrobiła się taka mydlana kałużka, i okazało się, że pH jest ok. 9!

21:06
Wierzyć mi się nie chciało. Obmierzyłam papierkami do mocnych zasad, słabych zasad, i jeszcze raz do mocnych i słabych... Wreszcie uturlałam z mydła całe pudło białych kulek, a resztę porozkładałam do pudełek.

21:49 - już popakowane, a garnki pomyte.
No i jest po robocie. Mam bazę do płynu do prania, płynu do naczyń i fafnastu innych wynalazków. Jutro będę próbować, jak to działa. Na razie widzę, że się pieni (i prawidłowo, bo kokos ma się pienić) i mam wrażenie, że mocno zmywa tłuszcze (też prawidłowo, zgodnie z tym co powinno być).

Przydałaby się jakaś błyskotliwa puenta, ale nic mi nie przychodzi do głowy.

1 komentarz:

  1. Ja zrobiłam płyn do naczyń i jestem bardzo zadowolona. Jest rzadki, ale dla mnie to zaleta, wchłania się w gąbkę i cudnie pieni. Ale oczywiście to mydło nadaje się do wszelakich sprzątań.

    OdpowiedzUsuń