poniedziałek, 25 września 2017

Mydło borowinowe razy dwa

W tym samym sklepiku zielarskim, w którym dostałam zieloną "białą" glinkę, zaopatrzyłam się również w kilogramowy kubełek borowiny. Tak mi ta borowina chodziła po głowie już od dawna, ale nie wiedziałam, skąd ją sprowadzić. Potrzebowałam odrobinę, i zniechęcał mnie koszt przesyłki, o wiele większy, niż cena samego opakowania. A tu proszę - kwadrans spacerkiem od domu takie dobre rzeczy dają.

Przejrzałam przepisy, porady itp, trafiłam na jakiś przepis, który do mnie przemówił, zmodyfikowałam go, bo zawierał tłuszcz palmowy, a tego w domu nie mam, i ukręciłam. Dałam tam i borowinę, i macerat sosnowy na igłach i młodych szyszkach, i wosk pszczeli, czyli dużo dobrych rzeczy.

Po kolei: oliwa pomace 650 g, kokos 320 g, masło shea 150 g, gęsi smalec 130 g, wosk pszczeli 50 g, woda 353 g, NaOH 176 g (sporo, ale też tłuszczu wychodzi 1300 g licząc z woskiem). Do tego poszło chyba 140 g borowiny, którą przed wlaniem ługu rozdrobniłam blenderem z tłuszczami. Do kompletu dałam olejek sosnowy.

Masy wyszło dosyć, aby rozdzielić ją na dwa. Połowę przerobiłam na gorąco, a do drugiej wmieszałam różne jasne mydełka pokrojone w kosteczkę i wylałam do forem, żeby było mydło na zimno.

Obie porcje tuż po pokrojeniu: obsychają i pachną

Borowina na gorąco

i borowina na zimno
Jeszcze nie miałam tak czarnego mydła! Na początku było dosyć miękkie i klejące, więc zostawiłam je na dobre dwa miesiące do obsychania i dojrzewania. Zmydliłam już jedną kostkę mydła na gorąco. Jest przyjemne. Zapach sosny utrzymał się, choć dosyć słaby, ja jednak z reguły nie leję zbyt wiele olejków. A gdybym następnym razem dolała zapachu, który będzie się kojarzyć z ciepłymi krajami?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz