czwartek, 26 stycznia 2017

No i przedobrzyłam.

Jak dla mnie, mydło może pachnieć po prostu czystym mydłem. Może nie mieć żadnych wzorków i kolorków. Za to niech ma w sobie dobre tłuszcze, a jak się jeszcze doda różne kosmetyczne smaczki, jak miód czy ekstra olejki, będzie super. Ewentualnie jakiś maceracik, wywar z ziół, piwo - no, do tego to już chyba będę na stałe dawać zapach iglaków, bo świetnie wychodzi. Część rodziny jednak lubi mydła pachnące czymś więcej. Spodobał im się zapach trawy cytrynowej, a że już się skończyła ostatnia kostka, musiałam dorobić.

Kombinuję ostatnio tak, żeby ograniczyć olej kokosowy, tymczasem jednak nie mam masła shea i tłuszcze twarde uzupełniam gęsim smalcem. Dołożyłam też trochę tłuszczu z rosołu, czyli "chicken fat" w Soapcalc. Jako tłuszcze płynne wykorzystałam oliwę pomace i olej rzepakowy. Nieco się przestraszyłam, że rzepak nie jest specjalnie trwały, więc tak jak poprzednio zrobiłam przepis z zerowym przetłuszczeniem.

Plan był taki: robię na gorąco bez przetłuszczenia, do budyniu dodam pulpę z marchewki dla koloru, bo do cytrusów pomarańcz będzie pasować. Po zmydleniu dodam tłuszcze na przetłuszczenie, i po staremu miód i olejek eteryczny. Popatrzyłam jednak na to, co wyliczył kalkulator, i zmartwiło mnie, że mydło mogło wyjść zbyt miękkie. Co z tym zrobić? Albo zmienić proporcje i liczyć jeszcze raz, albo dać coś na twardość. Ludzie dają sól albo alkohol cetylowy. Miałam jedno i drugie. Soli sypnęłam półtorej łyżeczki do ługu, alkoholu cetylowego dodałam do pulpy z marchewki, żeby wmieszać do budyniu jeszcze przed wstawieniem całości na gaz.

Najpierw miałam problem z rozpuszczeniem soli i wodorotlenku. Niby tej wody nie było bardzo mało, bo 30%, ale coś tam zostawało na dnie. Ani chybi drobiny soli, bo mam kamienną z Kłodawy i tam zawsze część się słabo rozpuszcza. Oby nie wodorotlenek... Jakoś to rozbełtałam i wlałam do tłuszczy. Blendowałam długo, bo nie chciało gęstnieć, jednak wreszcie coś się zaczęło dziać. Dodałam marchwi z tym cetylem, kolor jakiś słaby wyszedł. Liczyłam na więcej. W trakcie obróbki na ciepło dosypałam jeszcze słodkiej papryki, ale i tak masa została dość blada.

Budyń - ciągle dosyć rzadki
Faza żelowa, którą trudno było zauważyć
Długo trzymałam to mydło w wodnej kąpieli. Normalnie w kwadrans lub dwadzieścia minut jest po zabawie, a tu ono tak siedziało i siedziało, nie chciało żelować, potem żel był mało wyraźny, i gdy wreszcie zaczęło od spodu bieleć, może już było przetrzymane? Wlałam odłożone tłuszcze, a znowu poszalałam: oliwa, olej z pestek moreli, słodkie migdały, odrobina lauru, arganowy, łyżka miodu, i to całkiem spora... i już wylewałam do pierwszej foremki, kiedy przypomniałam sobie o olejku eterycznym. Cała zabawa by była na nic!

Nakładanie szło trudno, bo masa była gęsta, wysychała w locie na powierzchni i musiałam ją rozpaczliwie utrząsać i ugniatać w foremkach. Papierki pokazały, że pH jest już ładne, więc tylko poczekałam, aż mydło ostygnie i się zestali, i mogłam wyjąć do pokrojenia.



Tak to wygląda dziś. Kruszy się. Przypomina starą ciastolinę: niby lepkie, a trzeba uważać, aby się w rękach nie rozpadło. Żałuję, że zechciało mi się użyć soli i cetylu. A bo to mi źle wychodziły mydła na ciepło bez takich dodatków? Muszę powojować jeszcze raz z tym przepisem i sprawdzić, co uzyskam bez nich. Mogę dać napar z rzewienia i olejek różany. O, mam hydrolat, cudny, też do wykorzystania. Tymczasem myślę, że jak ten twór obeschnie, pójdzie do łazienki, i mimo wszystko będzie się mydlić całkiem przyzwoicie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz