środa, 28 czerwca 2017

O zimnej wiośnie i pewnym zwariowanym pomyśle

To był początek maja, ale pogodę tej wiosny mieliśmy paskudną: zimną, wietrzną, zupełnie jak w połowie marca. Dziewczyny robiły różne maceraty, zbierały ziółka, a ja dostawałam gęsiej skórki na myśl, że miałabym gdzieś dodatkowo po dworze wędrować. Na dodatek dosyć daleko, bo trudno niszczyć roślinność tu, gdzie jest pełno ludzi. Jakby tak sobie każdy tu urwał, tam urwał, łyso byśmy mieli. Tak więc one miały ziółka, a ja nie.

W każdym razie dałam się wyciągnąć mężowi na kilka dłuższych spacerów, między innymi do Lasu Kabackiego i Powsina. Pogoda pogodą, ale i tak fajnie było się przejść, posłuchać skowronka (jejku, zapomniałam, że są skowronki), i pofotografować różne takie obrazki i chwasty.






Od końcowej stacji metra przez las dotarliśmy do Ogrodu Botanicznego w Powsinie. Liczyliśmy na magnolie i różne kolorowe kwiaty, ale cóż - część przekwitła, część przez chłody nie chciała kwitnąć, a magnolie po prostu przemarzły. Na drzewach dopiero wyrastały listki. Mogliśmy podziwiać kwiatostany iglaków. 




W szklarni w Ogrodzie trafiliśmy na wystawę roślin mięsożernych:






Fajne są te szklarnie. Chodzi się między egzotykami z końca świata. Jakieś palmy, paprocie drzewiaste, kaktusy, żywe kamienie i inne cuda. W każdym kącie coś kwitnie i pachnie. Czasami jednocześnie kwitnie i owocuje. Tak jest z cytrusami. Można tam spotkać kilka gatunków, i przynajmniej jeden krzaczek był na wysokości mojego nosa!




To cytryna, a nie pomarańcza, i przypuszczam, że kwiat cytryny pachnie inaczej, niż kwiat pomarańczy. Dla mnie i tak ten zapach bardzo przypomina olejek neroli. Miałam ten olejek i cały czas zastanawiałam się, czy jestem bardziej na "tak", czy na "nie". Najbardziej kojarzył mi się z zapachem chusteczek odświeżających, jakie w moim dzieciństwie dawano pasażerom w międzynarodowych pociągach. Powiew luksusu, którego ja sama nie doświadczyłam, bo nie jeździliśmy za granicę. Dopiero przy tych kwiatkach zaczęłam kombinować, co z nim mogę zrobić.

W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na wysokości biwakowiska. Tam jest dużo lip. Wiatr poobtłukiwał z nich młode odrosty: malutkie, zielone gałązki z listkami, taką drobnicę kilkucentymetrowej długości. Wprawdzie zbiera się kwiat lipy, a nie liście, ale co złego może być w listkach lipy? Przeszperałam trawę i przywiozłam do domu całe garście młodziutkich, zielonych pędów. Pozwoliłam im lekko obeschnąć i zalałam oliwą. Wkrótce miałam mocno zielony macerat.

Zwariowany pomysł na mydło też był.

2 komentarze:

  1. Fajny spacer sobie zafunowałaś! Tyle pięknej przyrody,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak! Tylko mogłam się wtedy cieplej ubrać, bo wiatr przyniósł ochłodzenie.

      Usuń