Jeszcze zanim zaczęłam robić mydła, próbowałam sporządzić sobie własny proszek do prania. Przepis wzięłam z Zielonego Zagonka, czyli od Ewy Kozioł. Chyba jest coś takiego na jej blogu, ja w każdym razie mam przepis z "Wyrzuć chemię z domu", czyli z książki. To nie była zbyt udana próba. Po jakimś czasie pralka zaczęła śmierdzieć i pomogły na to dopiero sklepowe specyfiki, czyli dosyć agresywna chemia. Żadna soda oczyszczona ani ocet nie były w stanie usunąć z pralki tego zapachu. Nie wszyscy się na to skarżyli. Może mają inną wodę w kranach albo co? Przychodzi mi do głowy jedna rzecz: w przepisie używa się szarego mydła. Nie mam pojęcia, jakie przetłuszczenie ma mydło, które tam dałam. To nigdzie nie jest napisane. Jeśli mydło jest kosmetyczne, musi mieć nadwyżkę tłuszczu, która będzie się osadzać na częściach pralki.
Następne podejście to było mydło rzepakowe potasowe z "Całkiem lubię chwasty". Fajna robota, już pisałam. Dużo tego wyszło, bo robiłam z pełnej porcji. W tej chwili też nie jestem z niego zadowolona. Zjełczało. Olej rzepakowy nie jest specjalnie trwały w mydle, choć są takie, co jełczeją jeszcze łatwiej. Niby mydło robione z tego przepisu powinno mieć 0% przetłuszczenia, ale... znowu jakieś "ale". Widać był tłuszcz, który się nie zmydlił. Podejrzewam tym razem KOH. Zwykle w przepisach zakłada się chyba, że wodorotlenek potasu ma stężenie 90%, ale u nas w handlu można podobno dostać preparaty o stężeniu 85%, i pewnie mnie się taki trafił.
O tym zamieszaniu z czystością i stężeniem doczytałam się sporo później, niż robiłam tamto mydło. Zawsze, jak kupujemy wodorotlenki, powinniśmy szukać czystości cz.d.a. - czysty do analiz. To oznacza minimalną ilość zanieczyszczeń. Doskonałości na świecie nie ma, ale przynajmniej preparat nie będzie zawierał jakichś grubszych paskudztw. Natomiast przy KOH dochodzi stężenie. To jest silnie higroskopijny związek, łapczywie chłonący wodę z otoczenia. W handlu nie spotyka się stężenia 100%, i tym razem chodzi nie o zanieczyszczenia, a o zawartość wody. Podobno tak jest ze względów bezpieczeństwa. Podejrzewam, że taki stuprocentowy wodorotlenek potasu przy kontakcie z wodą mógłby wrzeć, strzelać, pryskać, i nie byłby to miły wiosenny deszczyk. Dalej nie mogę doszukać się sensownych konkretów. Wydaje mi się, że 90% to taka domyślna wartość, ale u naszych handlowców trzeba się chyba osobno dopytywać i upewniać, co tak naprawdę sprzedają. 90%? 85%? Bo moje mydło ewidentnie miało niezmydlony olej. W tej chwili wolę domywać nim upaskudzone szafki w kuchni, bo ten tłusty kuchenny osad zmywa doskonale, niż użyć go kolejny raz do pasty do prania.
Wreszcie w mojej ulubionej grupie mydlarskiej dopatrzyłam się przepisu na mydło octowe do prania, na bazie oliwy z oliwek. Przeczytałam, podumałam, i odłożyłam na nieokreślone "potem", bo w przepisie trzeba było odmierzyć ileś mililitrów płynu, a ja nie mam menzurek, tylko mało dokładne kuchenne miarki. Trochę strach się pomylić. Dostałam jednak drugą szansę, bo inna koleżanka (Mila) opracowała przepis, w którym wszystko się ważyło w gramach, a żeby było przyjemniej, następna (Iwona) ujęła rzecz w mowę wiązaną. O muzy, cóż to był za poemat!
I już nie miałam wymówki. Zrobiłam
"mydło gospodarcze do prania skarów
- tych, co wystają z sandałów".
Na początku trzeba było wziąć zwykły ocet spirytusowy i zmieszać go z wodą 1:1 - w ten sposób uzyskałam stężenie 5%.
"Do tego 26 g oczyszczonej sody,
By zlazły ze skarów wszystkie epizody"
Uwaga - to jest idealny przepis na gejzerek. Na szczęście mało żrący! Soda oczyszczona to nie soda kaustyczna. Dodawać ją jednak trzeba pomalutku, i na pewno użyć dużego naczynia, bo piana wykipi. Kiedy wreszcie wszystko nam się ładnie rozpuści i wymiesza, a zapach w naczyniu zrobi się już nie octowy, a bo ja wiem... jabłkowy jakiś? - wtedy dosypuje się...
126g NaOH'a
- bo mydło bez zasady się nie uda-a-a;
- bo mydło bez zasady się nie uda-a-a;
I tutaj się mocno zaniepokoiłam, bo mieszałam, mieszałam, i ni w ząb nie mogłam uzyskać klarownego roztworu. Na dnie pływał mi drobniuteńki osad! Przestraszyłam się, że coś źle poszło, i wylałam całą mieszaninę do zlewu. W końcu niewiele traciłam. Jeszcze raz doczytałam wszystko, pogadałam z dziewczynami w grupie, i powtórzyłam całą operację, z identycznym skutkiem. Chemiczki mi wyjaśniły, że osad to tylko soda kalcynowana, i w ogóle wszystko gra.
Tak przygotowany ług wlewało się do mieszaniny oliwy i oleju kokosowego, robiło się budyń i rozlewało do małych foremek. Koniecznie tak, bo mydło octowe szybko robi się za twarde, aby pokroić je w kostki, i najpewniej się wtedy pokruszy. Żelowało mi w tych foremkach, takiego impetu dostało, ale wyszło niespodziewanie jasne, niemal białe.
Leżakuj mydło 2-3 tygodnie;
By skary dopierać wygodnie;
By skary dopierać wygodnie;
Mydło octem nie wali na chacie
- dopierze nawet os*ane gacie ;)
- dopierze nawet os*ane gacie ;)
No i poleżakowało, i już mi służy. Zapach rzeczywiście ma bardzo delikatny, przyjemny, i dopiera pięknie. Wypróbowałam je co prawda nie na rzeczonych gaciach, a na paru sztukach bielizny i kuchennych ścierek, które po latach używania i prania zszarzały mi. Brud zszedł i pokazał się biały kolor!
Mila, Iwona, dzięki! Już druga porcja mydła leżakuje w koszyczku.
Jak go używasz do pralki??
OdpowiedzUsuńNa razie tylko ręcznie prałam, z bardzo dobrym wynikiem. Natomiast zamierzam według przepisu zrobić z niego proszek do prania i zobaczę wtedy, co z tego wyniknie. To wymaga dodatków, jak soda oczyszczona, kalcynowana, cytrynian sodu, mączka ziemniaczana i olejek eteryczny.
UsuńA proszę mi powiedzieć ile dodać tej oliwy i kokosa?
UsuńCzesc! Czy moglabys podac dokladny przepis? Ile gramow wody ile tluszczy i jakich? Dzieki
OdpowiedzUsuń