- mydełko o zapachu trawy cytrynowej. U nas w domu artykuł pierwszej potrzeby, zużywany w dużych ilościach. W tej chwili powinnam dorabiać nową porcję, bo ta ze zdjęć właśnie się kończy.
- mydło o zapachu ylang-ylang, z poprzedniego postu. To barwione rdestowcem, warstwowe itd, o które miałam obawy. Okazało się bardzo miłe. Lubię je.
- mydło kastylijskie. Podstawa.
- mydło z olejem sezamowym. Było w nim zresztą więcej dobrych rzeczy: olej arganowy, masło shea, trochę miodu. Zapach zostawiłam naturalny, orzechowy. Może szkoda, bo w tej chwili wolałabym jakiś inny.
- mydło octowe do prania, warte osobnego wpisu. Poza kokosowym najbielsze, jakie zrobiłam do tej pory.
- mydło na młodych listkach lipy. Też była z nim historia. Zielone od maceratu i mocno pachnące kwiatem pomarańczy.
A nad nami szumiały młode listki wierzby, okryte mięciutkim siwym puszkiem, dookoła rosły bujne wiosenne pokrzywy, bardzo zielone, kwitły łany jaskrów i mleczy, fruwał topolowy puszek... A jak sobie patrzyłam na mlecze, to już mnie palce świerzbiały, żeby naskubać kwiatków i zrobić macerat... Kolejny eksperyment gotowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz