Kiedy jest już po robocie a mydło zastyga sobie w foremkach, trzeba zrobić coś ze sprzętem po mydleniu. Zasadniczo muszę poradzić sobie z wyczyszczeniem naczynia i mieszadła do ługu, garnka, w którym rozpuszczałam tłuszcze a potem robiłam mydło, łyżki do mieszania masy, i blendera. Wszystko, co miało kontakt z czystym ługiem, jest silnie żrące. Jeśli mydło było robione metodą na zimno, garnki i cokolwiek, co jest upaćkane mydlaną masą, też jest żrące. Przy metodzie na gorąco uważać trzeba na mieszadła, bo od góry również mogą być upaprane nieprzereagowanym mydlanym budyniem.
Naczynie po ługu i łopatkę do mieszania spłukuję od razu dużą ilością wody, zalewam wodą do pełna, zmieniam ją kilka razy i zostawiam na noc, a czasem na kilka dni. Znajoma pani biolog tak mi kiedyś powiedziała: jeśli chcesz coś naprawdę dobrze wypłukać, nie szalej ze zlewaniem tego hektolitrami bieżącej wody. Wrzuć do naczynia z wodą i zostaw na wiele godzin. Przez dyfuzję wszystkie drobiny rozpłyną się w wodzie. Tak też robię, i chwalę sobie tę metodę.
Co do garnków po mydlanym budyniu, nie próbuję ich zmywać, dokąd są pokryte świeżą masą. Ona się słabo zmywa, bo nadal stanowi mieszaninę tłuszczy i wodorotlenku. Reakcja dopiero się zaczęła, mydła jest w tym niewiele. Wstawiam je wszystkie do bocznej komory zlewu, nakrywam, żeby koty w to nie wlazły nocą, a następnego dnia mam już normalne mydło, które jest zmyć bardzo łatwo. Ale hola! Tej masy jest jeszcze całkiem sporo na ściankach garnka, na łyżce, a już w zakamarkach końcówki blendera zostaje jej cała garść! Tyle dobra zmarnować? Eee...
Biorę plastikową łopatkę i zeskrobuję mydełko z naczyń. Teraz mogę zmywać. Idzie to błyskawicznie. Trochę trudniej jest z blenderem, bo trzeba dotrzeć do wszystkich załomków. Po myciu wkładam końcówkę do garnuszka z wodą, też trzymam kilka godzin, a na końcu podłączam do prądu i miksuję chwilę w czystej wodzie, żeby pozbyć się resztek. Szczególnie dobrze staram się doczyścić mikser od żywności. Mam drugi, specjalnie do mydła, ale ma krótki kabel i nie sięga do kuchenki, kiedy robię na gorąco. Złamałam się i wzięłam ten lepszy. Metoda mycia z długim moczeniem sprawdza się jak dotąd dobrze i na razie żadne jedzenie mydłem mi nie smakowało. Rozglądam się za przedłużaczem, bo mimo wszystko nie odpowiada mi to na dłuższą metę.
Kiedyś skrzętnie chowałam mydlane resztki do pudełka po lodach. Kiedy się zapełniło, wpadło mi do głowy, żeby je przerobić na mydło w płynie. Wyszło to jednak marnie. Część zużyłam do pasty do czyszczenia wanny, i pewnie tak postąpię z resztą. Skawaliło mi się w butelce po dwóch dniach. Nie będę powtarzać tego eksperymentu, a w każdym razie nie w tej formie. Ostatnio po prostu wygarnęłam te skrawki masy ręką i uformowałam mydlane kamyczki:
To te łaciate, biało-różowe i biało-brązowe. Już zmalały i wymydliły się w łazience. Taki owalny otoczak ma bardzo wygodny i przyjemny kształt. Biały kamyczek po prawej to już osobno uformowane skrawki mydła Aleppo. Zielony jest z przedwczorajszego mydła, na mleku owsianym, pachnącego sosną. A szary... a szary jest prawdziwy, z potoku.
Zrób sobie otoczaka! Weź garść mydlanych skrawków. Nie wiem, czego dodajesz dla utwardzenia masy. Ja niczego, i moje skrawki są jak plastelina. Jeśli stwardniały, zwilż wodą. Mocno ugnieć, nadaj kształt, wygładź. Znowu zwilż wodą i ugnieć, to zwiąże skrawki. Zostaw, aby wyschło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz