poniedziałek, 20 marca 2017

Owies i piwo: niespodzianki

Wpadł w moje ręce - z niezawodnej Fejsbukowej grupy - przepis koleżanki na mydło owsiane.  Klaudia Zdobysz, dziękuję za niego! Jest prościutki: oliwa i kokos, przetłuszczenie 7%, na gęstym, przecieranym mleku owsianym. Zalewamy dwie garście płatków owsianych dwiema szklankami wody, czekamy godzinę do dwóch, cedzimy przez sito i przecieramy ile się da. Wychodzi taka gęstawa brejka, na której robimy ług. Po wsypaniu NaOH robi się toto jeszcze gęstsze i glutowate, ale bardzo ładnie daje się rozmieszać z tłuszczami. Z takiego "budyniu" produkujemy mydło na gorąco. U mnie jak zwykle - w kąpieli wodnej, garnek w garnek.

Tyle teoria, ale rzecz jasna w praktyce musiałam zakombinować. Mianowicie mleko owsiane robiłam na wodzie od gotowania kartofli, która sama w sobie jest bardzo chwalona w grupie, bo daje ładną pianę i w ogóle mydła robią się milsze. Pomyślałam też, że odrobina koloru nie zaszkodzi, i do budyniu sypnęłam dwie łyżki młodego owsa (ten mielony z Biedronki). A że miałam w zamrażalniku jedną jedyną kostkę mrożonego mleka koziego, jaka mi została z poprzednich eksperymentów, ją też wrzuciłam.

Chyba przekombinowałam. Nie wiem, jaki czynnik zadziałał - woda od kartofli? Ludzie używali tego i nie skarżyli się! Ale zapach masy mydlanej był mocny i mdlący. Spróbowałam go zrównoważyć olejkiem sosnowym i na razie nie martwiłam się, bo po jakimś okresie leżakowania mydła zapach tracą. Już minęło siedemnaście dni. Zapach sosny jest podbity czymś, jakby żywicą? Nie umiem określić, ale w tym wydaniu mnie nie zachwyca. Może trzeba dłużej poczekać. Gdyby o nim zapomnieć, mydło mogłabym ocenić na pięć - bardzo ładnie myje.


Na swoją kolejkę czekało też piwo. Poprzednia partia piwnego pomału się kurczyła, a to jest bardzo miłe mydełko, i zapach ma piękny. Zrobiłam z poprzedniego przepisu, na piwie pszenicznym niefiltrowanym. Gdybym to ja pamiętała, jakiego użyłam wtedy! Ale chyba też pszenicznego, tak mi się wydaje. Następnym razem zapiszę dokładnie nazwę. I olejki wlałam żywiczne, bodajże jodłę i cedr. No i... no i też średnio się udało, bo te iglaki są podszyte takim słodkawym zapaszkiem, który w poprzednim mydle się nie pojawiał. Czekam więc i tutaj, aż zwietrzeje. W tej chwili wydaje mi się, że już jest przyzwoicie, choć pierwsze ulatniają się raczej iglaki... Czyli niespodzianka numer dwa w ciągu dwóch dni.


Co do mydła owsianego, nie poddałam się. Zrobiłam poprawkę niemal dokładnie według przepisu Klaudii, z tą różnicą, że do części masy dodałam olejek lemongrass z myślą o starszym dziecku, i nie oparłam się pokusie, aby nie dorzucić do masy łyżki rozmoczonych otrąbek, które zostały mi na sitku po przecieraniu. No i wreszcie jest piękne mydło, pachnące tak jak koleżanki chwaliły, delikatnym owsem, bardzo przyjemne w użyciu. Tyle, że trawy cytrynowej prawie w nim nie czuć. Chyba za mało wlałam. W każdym razie z tego mydła jestem bardzo zadowolona.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz