Tak się jakoś utarło, że jedenasta wieczorem to niezła pora na ostatnie karmienie maluchów. OK, karmimy. W ruch idą dwie szklanki: jedna z ciepłą wodą, i druga, w której będę mieszać mleczko. W tej chwili na obie panny idą trzy łyżeczki proszku, do tego tak z osiem łyżeczek ciepłej wody. Według przepisu powinno być trochę więcej proszku, ale tośmy ustalili z weterynarzem i z samymi kociętami, które taką porcję są w stanie zjeść.
Butelkę ze sklepu zoologicznego kocham, po tamtej prowizorycznej z puszki z mlekiem to luksus. Smoczek nakręca się a nie naciąga. Różnica kolosalna. Nawet wycior gdzieś jest, tylko mi zginął. Nie wiem, czy łapek w tym nie maczał Topcio. Zrobiłam drugi z paska wyciętego ze ściereczki do naczyń i drewnianego szpikulca do szaszłyków. Bez tego ani rusz, bo kocie mleko na wszystkim zostawia tłusty i lepki osad.
Legowisko kocięta mają w plastikowej wanience. Rozmiar jest akurat taki, że zostaje trochę luzu po włożeniu termofora, a głęboka jest dość, aby panny jeszcze nie były w stanie podciągnąć się na łapkach i z niej wyleźć. No chyba, że za wiele ciepłych szmatek im tam nawkładam. Całość przykrywam płótnem (konkretnie powłoczką na poduszkę), ale nauczyłam się jeszcze dawać na to dwie plastikowe nakładki na biurko, tak na krzyż. Nawet jeśli Topcio na to skoczy, nie powinien wpaść do środka. Z reguły drzwi są zamknięte i kociak jest w innym pokoju, ale życie to życie, nie cały dzień tak się da. Poza tym mam trochę pewności, że małe mimo wszystko nie zdołają same się wydostać.
Odkrywam te wszystkie warstwy. Kicie już nie śpią. Łażą po legowisku albo drapią łapkami w ścianki i piszczą głośno. Od razu czuję siuśki. Jak nic będzie kolejna porcja prania, ale tym się możemy zająć za chwilę. Wyjmuję pierwszego malca z brzegu, tego co się bardziej awanturuje. Podaję butelkę i zaczyna się balecik: drapanie wszystkiego, czego sięgną pazurki (a mamy już takie drapiące pazury, że hej!), wykręcanie buźki w lewo i w prawo, obmlaskiwanie smoczka z otwartą paszczą i wywalonym jęzorem. Po chwili przepychanki odkładam szkraba obok siebie na łóżko, gdzie zrobiłam kącik otoczony poduszkami i wyścielony folią. Sięgam drugiego kotka. Tu idzie gładziej, co prawda muszę się nakombinować, jak utrzymać i zwierconego kociaka i butelkę, ale wreszcie szkrab "zasysa": stoi wspięty na czubki paluszków tylnych łapek, wyciągnięty jak struna do góry, w końcu jednak jest skupiony na ssaniu. Bąbelki powietrza z terkotem wpadają do butelki. Inny styl ssania jest bez bąbelków, tylko butelka się wgina do środka. Jest plastikowa, więc tak też się da.
Kociaczek-łobuziak wspina mi się z piskiem na kolana i na ręce, odpycha siostrzyczkę, słowem - awanturka. Trzy razy zestawiam z powrotem do zagródki, wreszcie łagodnie odrywam od butelki całkiem już najedzoną siostrę i robię zmianę miejsc. Tym razem wreszcie karmienie "zaskakuje". Butelka pomału się opróżnia. Swobodny kociak tym razem siedzi bardzo skupiony na folii i kawałkach ręcznika, a dookoła rośnie kałuża. Dość potężna jak na kotka. Jedną ręką udaje mi się urwać więcej ręcznika papierowego i jakoś to pozbierać. Przy łóżku mam gotowy worek na śmieci. Bez niego ani rusz. Ciepła woda ze szklanki za chwilę przyda mi się do obmycia rąk.
Obie małe wreszcie mają jako-tako zapełnione brzuszki. Jeszcze parę razy podtykam im butelkę, w której zostały resztki mleka, chyba jednak zjadły dosyć. Teraz masujemy brzuszki. Zamieniam się w kotkę-mamę. Za szorstki języczek musi mi posłużyć wacik zamoczony w ciepłej wodzie. Ułożyć kotka, aby grzecznie wystawiał brzucho do góry, raczej się nie da. One i tak się wykręcą i będą protestować. Masuję więc brzuszki cierpliwie, każdy dłuższą chwilę, i tak samo tyłeczki. Watki zmieniam co chwila, bo pierwszy efekt tych zabiegów to siusianie. Cóż, przynajmniej wszystko na bieżąco jest sprzątnięte i wędruje do worka. Ja czekam na kupę, bo podobno norma to dwa czy trzy razy dziennie, a u nas jest dużo rzadziej, i to z jakimiś sensacjami. Były zatwardzenia, potem rozwolnienie. Udaje się wymasować tylko nieduży żółty kleks.
Do spania jeszcze daleko - małe łażą po zagródce, próbują sforsować granice, czasem muszę je zawracać znad brzegu łóżka. To nowość, wcześniej najedzony kotek to był śpiący kotek. Ano, rośniemy. Sasanka już zaczęła się bawić. Obraca się na grzbiet i macha łapkami na wszystko: Stokrotkę, moje palce, albo cokolwiek zobaczy. Na razie nie ma zbyt wiele do wyboru. No to bawimy się razem. Ja macham jej palcem przed nosem, ona robi śliczny koci "rowerek". Właśnie teraz widać, jak bardzo jest obomboniona mleczkiem. Oho, myślę, jak wreszcie tama puści, to się nie pozbieram z czyszczeniem kota i wszystkich szmatek.
Zostawiam je na chwilkę na łóżku i szybko zmieniam posłanko w wanience. Kiedy już siedzą w środku, zmieniam wodę w termoforze i przykrywam legowisko od góry. Pozostaje nalać do termosu dobrze ciepłej wody, żeby nie biegać po domu w środku nocy, przygotować małą miedniczkę, nad którą mogę płukać wszystko co trzeba, oraz wymyć butelkę, obie szklanki i łyżeczkę. Godzinkę to trwało. Budzik nastawiam na trzecią, a może na czwartą. Małe powinny wytrzymać tyle czasu.
Dzwonek wyrywa mnie z głębokiego snu. Długo próbuję doprowadzić się do takiej przytomności, aby podnieść się i zapalić lampkę. Mieszam mleczko, odkrywam legowisko, i uderza mnie zapach prawdziwie agrarny. Coś pośredniego między obórką a stajenką. No, trafiony-zatopiony, bardziej opchana kitka wreszcie wystrzeliła. Do licha z mleczkiem, mam w rękach kociaka upaskudzonego po pas. Watka za watką, ciepłą wodą doprowadzam do ładu futerko i wszystkie fałdki. Wycieram do sucha i jeszcze poprawiam. To nie może być, żeby kociątko waliło obórką! Worek ze śmieciami znowu się zapełnia. Wreszcie mogę wziąć się za drugą kitkę. No, ta się nie ubrudziła, całe szczęście. Podkładam tylko folię i ręcznik, żeby miały na co siusiać. Ręce umyte, karmimy. Znowu cyrk z wykręcaniem mordek, ale jakoś to idzie. Posłanko uświnione zwijam w całości i odkładam koło worka. Rano sprzątnę, nie będę w nocy budzić rodziny. Kolejny raz ścielę legowisko. Kotki w całkiem niezłym nastroju łażą w najlepsze. Trzy kwadranse mijają, zanim będę mogła przykryć wanienkę, zgasić światło i zasnąć.
W tygodniu budzik w dużym pokoju dzwoni za piętnaście szósta. Pomagam dzieciakom pozbierać się do szkoły, a potem jeszcze trochę dosypiam. Teraz jednak mamy sobotę, czyli hulaj dusza, piekła nie ma. Dzieci budzą mnie dobrze po dziesiątej. Tak mi się nieeee chce wstawać! Ale pora, pora, więc doprowadzam się jako-tako do ładu i karmię małe. Tym razem ta, która w nocy odpaliła ładunek, je łapczywie, a druga nic a nic. Masuję brzuszki i kuperki. Nooo, coś tu się kroi. Popiskuje, kręci się, i jakoś tak podejrzanie gmera łapkami po rozłożonej folii.
- Wszystkie ręce na pokład, potrzebuję natentychmiast kuwety! - wrzeszczę w olśnieniu. - Proszę tu mi dostarczyć pokrywkę od wczorajszego ciasta wypełnioną świeżym żwirkiem!
W trzy minuty mam prowizoryczną kuwetkę. Wsadzam kitkę, gmeramy w żwirku palcem i łapką - ja trzymam jej łapkę. Mała próbuje żwirek zjeść. To jakiś sygnał może, że będziemy się przestawiać na stałe jedzenie? Sprawdzimy. Obcieram pysio, a z drugiego końca kota już rusza lawina błotka. Jeszcze nie umiemy zagrzebywać, jeszcze nie do końca trafiamy tam gdzie trzeba, ale jest sukces! Wybieram brudy ze żwirku i do oczyszczonej kuwetki wsadzam drugą kitkę, podejrzanie zamyśloną i znieruchomiałą. Znowu gmeramy łapką w piaseczku, uczymy się. Kicia zastyga, i po chwili wiem, że jest sukces! Bingo! Nasiusiała do żwirku jak poważny kot!
Zadanie na dzisiejszy wieczór: uprzątnąć kąt w małym pokoju i rozstawić tam kocią zagródkę z wygodami: wybieg do łażenia, kuwetka do wiadomo czego, cieplutkie legowisko z termoforkiem, i skuteczne zasieki. No to baj!
O matko!!! Masz pracy jak z noworodkami hehe. Kociaczki są przesłodkie i mam nadzieje że szybko wyrosną z "pieluch".
OdpowiedzUsuńMiłej niedzieli Agnieszko:)
Jakie słodziaki! Dobrze, że szybko rosną!
OdpowiedzUsuńDzięki :) One naprawdę szybko rosną. Uczą się korzystania z kuwetki, bawią się już obie razem, czasem wydając miauknięcia. Uszka nabierają kształtu, bo na początku to były takie dwa mięciutkie placuszki przylegające do główki. Jeszcze to legowisko - mam trochę do roboty w tamtym kącie, wczoraj zabrakło mi pary :) Może część problemów z praniem odpadnie, jak będą miały stały dostęp do kuwety. No i zostanie nauka jedzenia z miseczki, i pomalutku podawanie innych pokarmów niż mleczko. Dwumiesięczny kotek to już całkiem samodzielny stworek. One teraz mają trzy tygodnie.
OdpowiedzUsuń