Szkoda było wyjeżdżać. Wlazłoby się na Czantorię, jeszcze na niej nie byłam. Obadało okoliczne szlaki. Znalazło trochę buków, bo one teraz dopiero byłyby zielono-żółto-złoto-brązowe, nic tylko zdjęcia robić. Ech.
Dobrze było choć poczuć, że ziemia pod nogami idzie w górę i w dół. Bardzo mi tego brak w Warszawie. Jak jest płasko, po co chodzić na spacery. No wiem, dla zasady, poza tym czasem są ładne widoki, no i ponoć to zdrowo. Ale takie chodzenie po drogach płaskich niczym Plac Defilad tylko mi włazi w kręgosłup. Czasem myślę, że w Warszawie przydałaby się jakaś nieduża orogeneza. Orogeneza warszawska, to brzmi dumnie. Nie wiem tylko, co by z miasta zostało, a lubię je, bo moje.
To sobie choć powspominam:
A po powrocie co zostało? No, prace. Te moje z kursów, do dokończenia, czyli serwetka do obrębienia mereżką, wzorek koniakowski, który mruga do mnie oczkiem z saszetki, i ta skończona, czyli kotek. Kotek patrzy na nas z pianina.
I wspominki z kursów pętelek - różne ścinki i skrawki, na których tłumaczyłam detale. Bardzo się cieszę, że udało się o wszystkim choć z grubsza opowiedzieć i jako-tako przećwiczyć, nawet dotarłyśmy do pracy z nicią poliestrową i podstaw wzorów tureckich. Niby to proste, co pokazałam, ale kolorowe. Łatwo będzie spróbować samemu:
Chyba coś źle zrobiła, bo mój post wcięło :) Kochana gdzie nocowałaś? Na zdjęciu widzę swoje autko :)
OdpowiedzUsuńPrzy Radosnej, u Jana. To ty być może tam obok - jak to się nazywało? Pod piątką, czy jakoś tak? :) Wiem, że tam obok byli nasi, ale w tym tłumie nie rozpoznałam kto.
Usuń:) dokładnie, byłam "pod 5" :)
UsuńŚwiat jest mały :D
Usuń