Wzięłam do ręki drewniane koraliki, dopasowałam ogniście pomarańczowe kuleczki na środek, i w paskudny styczniowy dzień zapachniało mi Afryką. Skąd to skojarzenie, nie wiem. Z filmów, książek, sklepów z egzotyką. W samej Afryce byłam dawno, dawno temu. I to żeby w tej czarnej. Poprawnie, jako turystka w Tunezji byłam. Choć w tych latach to był trochę hardkor. Przewodnik miał pomóc nam tanio wędrować po kraju i nie przepłacać za hotele. Znał miejsca niedrogie, czyste, czasem dość egzotycznie wyglądające. Tak jak hotel w Tozeur (a może w Gabes?), gdzie do każdego pokoju prowadziły potężne dwuskrzydłowe drzwi jak nie przymierzając do stodoły, a podłoga była betonowa. Ale swój koloryt ten hotelik miał, i bardzo miło go wspominam. Może kiedyś trochę więcej poopowiadam.
I tak w Kramiku wylądowały dwie pary kolczyków i wisiorek.
Nie, mysz nie. Mysz się nie zmieściła.
Hej Piwońciu! Znalazłam Cię hihi.
OdpowiedzUsuńNaszyjnik śliczny, chociaż w brązach, ale rzeczywiście kojarzy się z Afryką.
Pozdrawiam cieplutko, Ania:)
Hej, Aniu! :) Pozdrawiam, właśnie gmeram po Twoich blogach! :D
OdpowiedzUsuń