piątek, 24 marca 2017

Szósta chusta - nareszcie koniec

Wreszcie skończyłam szóstą chustę z moherku Alize Kid Royal Missisipi. Przeleżała kilka miesięcy jako UFO. Quest skończony!


wtorek, 21 marca 2017

Lastryko na mydelniczce

Był już post o resztkach z mydlenia: okrawkach z wyrównywania kostek, wyskrobków z garnka po robocie, i chwaliłam się swoimi "otoczakami". Ostatnio jednak zebrało mi się na troszeczkę inne mydło z odzysku. Mianowicie po raz kolejny padło hasło w fejsbukowej grupie: pokażcie swoje mydelniczki! Oj, mydelniczki w naszym gronie bywają wypchane do imentu. Są osoby, które trzymają tam egzemplarze najpiękniejsze, ale niejeden raz tak się dzieje, że narośnie kopczyk wymydlonych resztek, zbyt małych, żeby wygodnie się nimi myć, a zbyt dużych i okrągłych, aby je bez problemu razem zlepić.

U mnie wyglądało to tak:



Wkleiłam zdjęcie w odpowiedzi, obejrzałam kolekcje koleżanek, pośmiałyśmy się, poplotkowałyśmy, i stwierdziłam, że mam już tej sterty resztek dosyć.

To był nagły impuls i pięć do dziesięciu minut roboty: wzięłam całą mydelniczkę z wyskrobkami do kuchni, starłam wszystkie na grubych oczkach tarki, wrzuciłam do rondelka, który wstawiłam w drugi rondelek z gorącą wodą i tak to podgrzewałam na niedużym ogniu, dolawszy odrobinę wody. Sądziłam, że mydło się po prostu roztopi, ale, ku mojemu zdziwieniu, wcale tak łatwo to nie szło. Wiórki jak były, tak były. Dodałam jeszcze łyżkę wody, i wciąż mieszałam łyżką w garnuszku w tej wodnej kąpieli, aż zaczęło wszystko mięknąć i pomału się sklejać. Nie umiem powiedzieć, czy od gorąca, czy raczej pod wpływem wody i samego mieszania. Pewnie wszystkiego po trochu.

Wreszcie powiedziałam sobie, że wystarczy. Wiórki wciąż były widoczne, lecz masa już miała szanse zlepić się w zwartą całość, więc tylko wkropiłam resztę olejku z trawy cytrynowej, jaki mi został po poprzednich mydłach, i upchnęłam mydło - a, w cokolwiek. Złapałam niepotrzebny plastikowy kubeczek po śmietanie, wymyłam, wyłożyłam torebką śniadaniową, i to była moja foremka. Jeszcze tę masę solidnie uklepałam i wystukałam o blat, żeby dobrze weszła we wszystkie zakamarki. Gdy wystygła, bez problemu wyciągnęłam mydło i przecięłam na pół, uzyskując dwa grube plastry.

Mam takie lastrykowe, łaciate mydełko, leciutko pachnące cytrusami. Jestem z niego zadowolona. Sprawuje się bez porównania lepiej, niż wszystkie te okrawki.



poniedziałek, 20 marca 2017

Owies i piwo: niespodzianki

Wpadł w moje ręce - z niezawodnej Fejsbukowej grupy - przepis koleżanki na mydło owsiane.  Klaudia Zdobysz, dziękuję za niego! Jest prościutki: oliwa i kokos, przetłuszczenie 7%, na gęstym, przecieranym mleku owsianym. Zalewamy dwie garście płatków owsianych dwiema szklankami wody, czekamy godzinę do dwóch, cedzimy przez sito i przecieramy ile się da. Wychodzi taka gęstawa brejka, na której robimy ług. Po wsypaniu NaOH robi się toto jeszcze gęstsze i glutowate, ale bardzo ładnie daje się rozmieszać z tłuszczami. Z takiego "budyniu" produkujemy mydło na gorąco. U mnie jak zwykle - w kąpieli wodnej, garnek w garnek.

Tyle teoria, ale rzecz jasna w praktyce musiałam zakombinować. Mianowicie mleko owsiane robiłam na wodzie od gotowania kartofli, która sama w sobie jest bardzo chwalona w grupie, bo daje ładną pianę i w ogóle mydła robią się milsze. Pomyślałam też, że odrobina koloru nie zaszkodzi, i do budyniu sypnęłam dwie łyżki młodego owsa (ten mielony z Biedronki). A że miałam w zamrażalniku jedną jedyną kostkę mrożonego mleka koziego, jaka mi została z poprzednich eksperymentów, ją też wrzuciłam.

Chyba przekombinowałam. Nie wiem, jaki czynnik zadziałał - woda od kartofli? Ludzie używali tego i nie skarżyli się! Ale zapach masy mydlanej był mocny i mdlący. Spróbowałam go zrównoważyć olejkiem sosnowym i na razie nie martwiłam się, bo po jakimś okresie leżakowania mydła zapach tracą. Już minęło siedemnaście dni. Zapach sosny jest podbity czymś, jakby żywicą? Nie umiem określić, ale w tym wydaniu mnie nie zachwyca. Może trzeba dłużej poczekać. Gdyby o nim zapomnieć, mydło mogłabym ocenić na pięć - bardzo ładnie myje.


Na swoją kolejkę czekało też piwo. Poprzednia partia piwnego pomału się kurczyła, a to jest bardzo miłe mydełko, i zapach ma piękny. Zrobiłam z poprzedniego przepisu, na piwie pszenicznym niefiltrowanym. Gdybym to ja pamiętała, jakiego użyłam wtedy! Ale chyba też pszenicznego, tak mi się wydaje. Następnym razem zapiszę dokładnie nazwę. I olejki wlałam żywiczne, bodajże jodłę i cedr. No i... no i też średnio się udało, bo te iglaki są podszyte takim słodkawym zapaszkiem, który w poprzednim mydle się nie pojawiał. Czekam więc i tutaj, aż zwietrzeje. W tej chwili wydaje mi się, że już jest przyzwoicie, choć pierwsze ulatniają się raczej iglaki... Czyli niespodzianka numer dwa w ciągu dwóch dni.


Co do mydła owsianego, nie poddałam się. Zrobiłam poprawkę niemal dokładnie według przepisu Klaudii, z tą różnicą, że do części masy dodałam olejek lemongrass z myślą o starszym dziecku, i nie oparłam się pokusie, aby nie dorzucić do masy łyżki rozmoczonych otrąbek, które zostały mi na sitku po przecieraniu. No i wreszcie jest piękne mydło, pachnące tak jak koleżanki chwaliły, delikatnym owsem, bardzo przyjemne w użyciu. Tyle, że trawy cytrynowej prawie w nim nie czuć. Chyba za mało wlałam. W każdym razie z tego mydła jestem bardzo zadowolona.


niedziela, 5 marca 2017

Otoczaki. Porządki po mydleniu.

Kiedy jest już po robocie a mydło zastyga sobie w foremkach, trzeba zrobić coś ze sprzętem po mydleniu. Zasadniczo muszę poradzić sobie z wyczyszczeniem naczynia i mieszadła do ługu, garnka, w którym rozpuszczałam tłuszcze a potem robiłam mydło, łyżki do mieszania masy, i blendera. Wszystko, co miało kontakt z czystym ługiem, jest silnie żrące. Jeśli mydło było robione metodą na zimno, garnki i cokolwiek, co jest upaćkane mydlaną masą, też jest żrące. Przy metodzie na gorąco uważać trzeba na mieszadła, bo od góry również mogą być upaprane nieprzereagowanym mydlanym budyniem.

Naczynie po ługu i łopatkę do mieszania spłukuję od razu dużą ilością wody, zalewam wodą do pełna, zmieniam ją kilka razy i zostawiam na noc, a czasem na kilka dni. Znajoma pani biolog tak mi kiedyś powiedziała: jeśli chcesz coś naprawdę dobrze wypłukać, nie szalej ze zlewaniem tego hektolitrami bieżącej wody. Wrzuć do naczynia z wodą i zostaw na wiele godzin. Przez dyfuzję wszystkie drobiny  rozpłyną się w wodzie. Tak też robię, i chwalę sobie tę metodę.

Co do garnków po mydlanym budyniu, nie próbuję ich zmywać, dokąd są pokryte świeżą masą. Ona się słabo zmywa, bo nadal stanowi mieszaninę tłuszczy i wodorotlenku. Reakcja dopiero się zaczęła, mydła jest w tym niewiele. Wstawiam je wszystkie do bocznej komory zlewu, nakrywam, żeby koty w to nie wlazły nocą, a następnego dnia mam już normalne mydło, które jest zmyć bardzo łatwo. Ale hola! Tej masy jest jeszcze całkiem sporo na ściankach garnka, na łyżce, a już w zakamarkach końcówki blendera zostaje jej cała garść! Tyle dobra zmarnować? Eee...

Biorę plastikową łopatkę i zeskrobuję mydełko z naczyń. Teraz mogę zmywać. Idzie to błyskawicznie. Trochę trudniej jest z blenderem, bo trzeba dotrzeć do wszystkich załomków. Po myciu wkładam końcówkę do garnuszka z wodą, też trzymam kilka godzin, a na końcu podłączam do prądu i miksuję chwilę w czystej wodzie, żeby pozbyć się resztek. Szczególnie dobrze staram się doczyścić mikser od żywności. Mam drugi, specjalnie do mydła, ale ma krótki kabel i nie sięga do kuchenki, kiedy robię na gorąco. Złamałam się i wzięłam ten lepszy. Metoda mycia z długim moczeniem sprawdza się jak dotąd dobrze i na razie żadne jedzenie mydłem mi nie smakowało. Rozglądam się za przedłużaczem, bo mimo wszystko nie odpowiada mi to na dłuższą metę.

Kiedyś skrzętnie chowałam mydlane resztki do pudełka po lodach. Kiedy się zapełniło, wpadło mi do głowy, żeby je przerobić na mydło w płynie. Wyszło to jednak marnie. Część zużyłam do pasty do czyszczenia wanny, i pewnie tak postąpię z resztą. Skawaliło mi się w butelce po dwóch dniach. Nie będę powtarzać tego eksperymentu, a w każdym razie nie w tej formie. Ostatnio po prostu wygarnęłam te skrawki masy ręką i uformowałam mydlane kamyczki:



To te łaciate, biało-różowe i biało-brązowe. Już zmalały i wymydliły się w łazience. Taki owalny otoczak ma bardzo wygodny i przyjemny kształt. Biały kamyczek po prawej to już osobno uformowane skrawki mydła Aleppo. Zielony jest z przedwczorajszego mydła, na mleku owsianym, pachnącego sosną. A szary... a szary jest prawdziwy, z potoku.

Zrób sobie otoczaka! Weź garść mydlanych skrawków. Nie wiem, czego dodajesz dla utwardzenia masy. Ja niczego, i moje skrawki są jak plastelina. Jeśli stwardniały, zwilż wodą. Mocno ugnieć, nadaj kształt, wygładź. Znowu zwilż wodą i ugnieć, to zwiąże skrawki. Zostaw, aby wyschło.