poniedziałek, 13 lipca 2015

Ustka

Tym razem spędziłam w Ustce zaledwie dzień czy dwa. Pojechałam i wróciłam. Zdążyłam jednak zanurzyć się w morzu (ale nie pływać - tak zimną wodę najlepiej znoszą dzieciaki) i trochę się przejść.

Pojechaliśmy Pociągiem Słonecznym, i całkiem nieoczekiwanie trafiliśmy na inaugurację tego połączenia. Jest świetne, przyznaję. I samochodem chyba nie będzie prędzej, do tego nie jest drogo. Zdziwienie przeżyłam już pół godziny od Warszawy, bo ni stąd ni zowąd pojawiła się ekipa telewizyjna, która zatrzymała się przy grupie dzieci jadących na kolonie i zrobiła z nimi wywiad. I mieli taaaką kamerę!


Potem chyba ze trzy razy przechodzili pracownicy rozdając gadżety: frisbee, odblaski na rękę i inne takie. Na koniec, już za Słupskiem, pojawił się wręcz ktoś z miejscowych oficjeli, nie pamiętam kto, życzył wszystkim przyjemnego pobytu, częstował owocami i rozdawał mapki turystyczne. A na miejscu czekała na nas orkiestra dęta, wywiady i przemówienia. No, tak to ja jeszcze nigdzie nie jechałam.



A potem już było morze, fale, zielenie, turkusy i błękity.



Ustka zabrała się za naprawianie falochronów. Co więcej, z jakichś funduszy usypuje coś grubszego, konkretnie wał z potężnych głazów. To niezły widok, dźwigi i ciężarówki pracujące pośrodku wody:



Z tej przyczyny część plaży jest zagrodzona, a blisko płotu nieprzyjemnie się chodzi, bo pełno jest odłamków kamieni i szczapek drewna. Sądząc jednak po stanie reszty falochronów, czasem tak trzeba. Niektóre całkiem się rozsypują.

Gdzie morze, tam i mewy. Miałam uciechę fotografując je, wlazłam w wodę po kolana, aż mnie ratownik zbeształ za "kąpiel" niebezpiecznie blisko falochronu. Chyba przy tak niskiej fali to są obawy trochę na wyrost, bo mała szansa, że któraś z nich miałaby mnie na ten falochron rzucić. A w ogóle mewy najwyraźniej odchowywały młode, i w miasteczku widziałam dwa podloty: jeden już całkiem wypierzony, z wyjątkiem kosmyków puchu sterczących na szyi, a drugi jeszcze szary i puchaty. Tego pilnowali rodzice. Stara mewa siedziała na pobliskim daszku i wrzeszczała na mnie.




Miasteczko jest śliczne, stare domy są restaurowane. Szkoda by było, gdyby na ich miejscu stanęły jakieś plastiki.



Jak poprzednio, wozi turystów piracki Dragon, a do tego szybka motorówka. Dzieciaki mają uciechę. A ja po prostu nie mogłam się napatrzyć na kolory. Biały, piaskowy, błękitny, siwy, zielonkawy, turkusowy. Tyle tego było.





No i trzeba było wracać. Pociąg odjechał po cichutku, bilet kupiłam u konduktora, bo stacja w Ustce jest nieczynna (a w każdym razie kasa biletowa). Orkiestra się rozeszła, wiatę z gadżetami zwinięto. Pozostały chwasty na nieużywanych torach i łuszczący się dach nad peronem. Kiedyś musiał być ładny. Dojechałam jednak do domu bardzo sprawnie. Zeszłoroczne remonty się na szczęście skończyły. Trochę koralików poszyłam po drodze, czasu było dość.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz