poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Pętelka za pętelką

Ile razy jest wymianka na moim ulubionym forum, korci mnie aby do prezentu dorzucić coś z koronki pętelkowej. Może to być drobiazg obrębiony koroneczką, ale bywały i większe prace, konkretnie dwie serwetki. Niby nic wielkiego, szydełkowych serwetek tej wielkości zrobiłam swego czasu dużo, i nie jest to wyczyn, ale koronka pętelkowa jest znacznie bardziej żmudna i praca po prostu dłużej trwa. A co ja poradzę, że lubię, że efekt wart jest wysiłku, i najwyraźniej jestem uzależniona.

Dałam się uzależnić chyba ze cztery lata temu. Nie to, że nie wiedziałam wcześniej o istnieniu tej techniki. W jednym z numerów "Anny", bodajże z roku 2000, był kurs koronki palestyńskiej - taki był tytuł. To jedna z wielu nazw. Są inne - koronki nazaretańskie, ormiańskie, dandella, i pewnie dałoby się znaleźć więcej. Byłam na etapie kolekcjonowania gazet z obrazkami, konkretnie robótkowych, robiłam tony szydełkowych serwetek nie wiem po co, chyba dla uspokojenia nerwów, bo innego sensu to nie miało, dotąd leżą zapomniane w pudełku... I tak mi się te koronki palestyńskie spodobały.

W "Annie" pisali uczenie, że są koronki palestyńskie, które robi się właśnie tak - pojedynczym węzełkiem, z bawełnianych nici, poza tym są koronki smyrneńskie, z jedwabnych nici i podwójnym węzełkiem, a na dodatek kwiaty koronkowe, robione tak samo tylko bardzo gęsto. Poczytałam, popatrzyłam, pozachwycałam się... i teraz myślę sobie złośliwie i przewrotnie, że dobrze, że nie spróbowałam wtedy się za to zabrać. To byłby pierwszy i ostatni raz. Konia z rzędem temu, kto z tamtych obrazków nauczyłby się wiązać węzełek, a nauczywszy się, zrobił więcej niż rządek. W sumie takim maniakiem zaciętym powinien zainteresować się lekarz!

Dobrych parę lat później wypatrzyłam książki Eleny Dickson "Koronka pętelkowa". Mam obie. Tytuł ten sam, okładki różne, zawartość też różna. W obu przedstawione są początki, znacznie obszerniej i przystępniej niż w poprzednim artykule, choć i tak pytania były, i długo motałam się z technicznymi drobiazgami. Zaczęło się tak, że jadąc gdzieś daleko autobusem czytałam sobie opis i kroczek po kroczku robiłam węzełki. Oczka się wielkie porobiły, jakbym siatkę na ryby wiązała. Mam sentyment do tej próbki, to ta u dołu:


Oczywiście zostawiłam to cudo rozlazłe, a do sprawy wróciłam chyba po roku. Doczytałam co trzeba, przejaśniło mi się, jakiej wielkości powinny być pętelki, i tym razem wyszło już zgrabniej:


A potem poszło - kolejne wzory z książki, i coraz więcej pytań: jak zrobić to czy tamto, czy ja dobrze trzymam igłę, czy dobrze wiążę węzełek, jak to robią fachowcy? Niestety, poszukiwania w Internecie przynosiły bardzo niewiele. Obrazek serwetki? Miło mi, w książce też są serwetki. Artykuł, który mówi, że taka technika istnieje? Och, bez żartów. Tyle zdążyłam się już dowiedzieć, i tymi ręcami - tymi palcyma - co nieco wydłubać... Minęło jeszcze ładnych kilka serwetek, zanim znalazłam to o co mi chodziło. Mam za swoje, tonę w nadmiarze!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz