sobota, 23 lutego 2019

Zwyklaczki i przeróbki


Sporo ostatnich mydeł, bardziej lub mniej udanych, to pstrokate mydełka do codziennego użytku, powstałe tyleż z potrzeby nastarczenia z kostkami do łazienki, co z chęci wykorzystania mydeł mniej udanych. Tych ostatnich też niestety trochę było. 
Pierwsze - nagietkowe; bardzo fajne, nie narzekam, ale chlusnęło mi się za dużo olejku eterycznego, i dopiero teraz zwietrzał na tyle, żeby można było nie mieć na mydelniczce perfumerii. 


Drugie - eksperyment z gruszkami. Gruszki mają bardzo fajne właściwości kosmetyczne, więc któregoś razu starłam świeżą gruszkę na miazgę, uzupełniłam nieco wodą, na tym zrobiłam ług, wmieszałam do tłuszczy, dodałam do masy troszkę kolorków, żeby zrobić sobie takiego zielonawego swirla, no i zrobiłam... tylko zapomniałam olejków eterycznych. I dla odmiany mam mydło o przyzwoitym składzie, ciekawym wyglądzie, ale zapach jakiś taki pastewny wyszedł, że aż nie chciało mi się pookrawać jak należy boków. Ono też pomału idzie do przeróbek. 


Przeróbka numer 1 to było białe mydełko, do którego dorzuciłam spory kubełek wiórków i ścinków mydeł, jakie zwyczajnie uzbierały mi się po poprzednich mydlarskich zabawach. Masa mydlana była według jednego z grupowych przepisów na białe mydło (50% oliwa pomace, 25% kokos, 15% rycyna, 10% shea). Postanowiłam nie dodawać tam nic więcej prócz olejku zapachowego, choć korciła mnie glinka. Zapach to białe piżmo. Powiem tak - trochę szkoda, że go nie zmieszałam z jakimś olejkiem eterycznym. Na drugi raz dobrze się zastanowię, jak by go podrasować. 



A to w kwadraciki na pierwszym zdjęciu, to następna przeróbka, tym razem inaczej doprawiana zapachami. Namieszałam tam tłuszczy a tłuszczy, bo z jednej strony musiałam jakoś skomponować twarde tak, żeby nie zużyć do reszty shea i kakao, z drugiej w płynnych chciałam upchnąć olej z pestek dyni, dwa maceraty (lawenda i nagietek) na oliwie i na słoneczniku wysokooleinowym, i w ten sposób wyszło osiem pozycji na liście. Do tego łyżka białej glinki antycellulitowej - tej, co nazywa się biała, a jest zielona. I tak olej z dyni jest ciemnozielony, a po zmydleniu jakiś taki szarobrązowy. Właściwości mydła wychodzą przyzwoite.  Niedługo mogę puścić pierwszą kostkę w ruch. Jestem dobrej myśli. Zapach - tym razem mieszanka golterii, mięty, cedru i cytroneli. Całkiem mi się to podoba. 


No i ostatni zwyklaczek - czteroskładnikowe mydło, tym razem z blogu Ukręcone. Od przepisu z Całkiem Lubię Chwasty różni się składem: tam był olej kokosowy i rzepakowy, tutaj - kokosowy i ryżowy. Wychodzą przyzwoitsze parametry, jest mniej suszące (choć na tamto nie narzekałam), twarde, masa jest jasna. Nie wytrzymałam, i w ostatniej chwili podzieliłam masę na trzy i zabarwiłam część słodką papryką, część imbirem, a resztę zostawiłam niebarwioną. Warstwy kolorów przesypałam kakao. Zapachu nie dawałam, i rzeczywiście nie pachnie (mydła na różnych olejach same z siebie mają różne zapachy). 



Wnioski - przeróbki są fajne. Olejki eteryczne też są fajne. Olejki zapachowe - różnie. Na razie tylko różany i chyba jaśminowy mnie nie zawiodły. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz