środa, 20 lutego 2019

Eksperyment z żywicą

Odkąd pamiętam, zawsze w lesie korciła mnie żywica, i choć nie miałam pojęcia, po co mi ona, musiałam jej dotknąć, a potem pracowicie czyścić usmarowane (i bardzo pachnące) palce. Od jakiegoś czasu używałam kawałeczków na kadzidełka. Kładłam ociupinę na rozgrzanej fajerce i cieszyłam się wonnym dymkiem. Ale odkąd dowiedziałam się, że można tego nazbierać do mydła, to był przełom. Wreszcie miałam cel, choć nieraz musiałam kombinować na spacerach, w co ja to wszystko schowam.

Od razu mówię - zeskubywałam tylko zaschniętą, spływającą żywicę, w żaden sposób nie kalecząc drzewa. I zbierałam w cokolwiek, choćby i w ligninową chusteczkę. A jeszcze jak się trafiły świeżo obłamane przez wiatr gałęzie sosen czy świerków, zbierałam pączki, młode pędy albo zielone szyszeczki. Wszystko to przeznaczałam na macerat, a żywica czekała osobno na swoją kolej.

Wreszcie puściłam to w ruch i wyprodukowałam na tym bardzo pachnące mydło.



Najpierw rozpuściłam 101 g żywicy w 101 g oliwy (macerat sosnowy) i 50 g oleju kokosowego.

Te składniki wrzuciłam do kubeczka, który specjalnie sobie przygotowałam na takie okazje. Uprzedzali mnie, że kubeczek ten do niczego innego już się nadawać nie będzie, i słusznie prawili. Podgrzałam to wszystko, żeby rozpuścić żywicę, a że opornie szło, podgrzewałam i mieszałam bardzo długo, aż sprawdziłam temperaturę - było 100 stopni. Requiescat in pace macerat, trzeba było dać zwykłej oliwy. Co się rozpuściło, to się rozpuściło, wyszło tej mikstury 202 gramy, zastygnięta gruda 27 g, którą wyrzuciłam, a reszta została zaskorupiała na ściankach kubeczka.



Minus był taki, że nie wiedziałam do końca, ile olei tracę w tej zastygniętej masie.  Do obliczeń uznałam, że mam tyle tłuszczu, co na wejściu, plus 50 g rozpuszczonej żywicy.

Ostateczne ilości przedstawiają się tak:

200 g oleju kokosowego (w tej ilości była ta porcja, w której rozpuszczałam żywicę, i świeży olej ze słoika)
350 g masła shea
352 g oleju rzepakowego (macerat świerkowo-sosnowy)
100 g oliwy pomace
50 g oleju ryżowego
132,23 g NaOH
347 g wody

Olejki eteryczne dodałam na samym początku do olei, jeszcze przed zmieszaniem z ługiem: 15 ml sosnowego, ok. 5 ml cedrowego i trochę z drzewa herbacianego. Dorzuciłam też 20 ml oleju z awokado tak na wszelki wypadek, w miejsce tłuszczy, które ewentualnie mogły mi ubyć przy rozpuszczaniu żywicy. 

To wszystko blendowałam dosyć długo i w wyższej niż zazwyczaj temperaturze, aby uniknąć zastygania żywicy w grudki. Nie do końca mi się to chyba udało. Masa mimo wszystko miała grudkowatą strukturę, a żel pojawił się jeszcze w garnku. Potem w formie mydło szybko zaczęło pocić się tłuszczem. Nic z tym nie robiłam, poczekałam, aż wchłonie się samo.

Teraz po pół roku mam twarde mydło, mocno pachnące lasem. Jest niesamowite - mała aromaterapia! Ma w strukturze takie jasne placki, jakby z kryształków. A przy okazji przyswoiłam sobie, że ręce upaskudzone żywicą można bez problemu doczyścić tłuszczem. Że też wcześniej tego nie wiedziałam.


Mały rzut oka za kulisy - tak wyglądał Wielki Unboxing, a potem krojenie. Ten tłuszcz! Przyznam szczerze, że zdążyłam zapomnieć.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz