Wyprawiłam się z aparatem nad rzekę. Przeszłam suchą nogą po dnie - no jasne, że nie w poprzek, ale wzdłuż zaszłam dobrych kilkaset metrów. Wróciłam, bo trzeba było do domu, a nie dlatego, że dalej by się nie dało.
Ze ścieżki jeszcze nie widać zmian. Woda płynie szeroko, leniwie. Ktoś wiosłował w kajaku.
Można jednak bez problemu zejść koło tego umocnienia. Szary ślad wskazuje, dokąd zwykle sięga woda. Nierzadko zresztą przelewa się górą, ba, wielekroć zalana była ścieżka, a i do wału woda też potrafi dojść.
A to już jest rzadkość, żeby dało się tak łatwo przejść pod tymi drzewami. Zwykle ich korzenie toną w wodzie. Teraz już mogę każdemu pokazać, jakiej głębokości wody mogą się spodziewać przy samym brzegu: dobre trzy metry poniżej poziomu ścieżki.
Zamiast wielkiej, płynącej wody, w tym miejscu mamy muliste bajorka, w których śmigają stada drobnych rybek. Nad powierzchnię wystają kłody i kamienie, na których odpoczywają kaczki.
Te szczątki łódek przeleżały wiele lat na dnie.
Reszta znalezisk jest drobniejszego sortu: kamienie-otoczaki różnej wielkości, butelki (niestety), i mnóstwo małży wielkich niemal jak dłoń.
W pewnym miejscu pełno jest cegieł. Nie wiem, skąd się ich tyle wzięło, co tam zostało rozebrane, a może samo się rozpadło, ani ile lat te cegły mają. Niektóre są oznaczone napisami. Nie znam się na tym, ale pewnie to symbole cegielń.
Od niecodziennej strony można popatrzeć na rury, którymi woda z błotem pompowana jest do piaskarni...
Nieopodal ktoś się rozłożył z leżakiem, wędką i jakimś stelażem. W sumie słusznie. Pogoda jak drut, nic tylko moczyć kija i się opalać.
A dookoła bajora, bajora...
Nawet niemal pośrodku wody pokazują się wystające kamienie albo pnie drzew. Chętnie korzystają z nich ptaki.
Wracałam przez nadrzeczne łęgi. Tak tam ciepło, jasno, aż za jasno. Drzewa gubią liście, choć to jeszcze nie jesień. Ziemia jest przysypana.
To nie droga, to koryto odpływu wody z piaskarni. Zwykle w tym miejscu nie do przejścia.
I na słoneczny koniec - nawłoć. Wiele lat nie wiedziałam, że ten chwast kwitnący całymi łanami tak się nazywa. A na dodatek, że niektórzy nazywają go - całkiem mylnie - mimozą, i o tych właśnie kwiatach śpiewał Niemen: "Mimozami jesień się zaczyna"...
U nas na Pomorzu Zachodnim też bardzo sucho... Rega przypomina strumyk - odwołano nawet spływ kajakowy, który miał być jutro. Nie ma czym oddychać, polnych kwiatów też jest jakby mniej... tak mało kolorowo, jakby to już zaraz miała być jesień. A tu dopiero środek żniw...
OdpowiedzUsuńW prognozie pokazują, że jutro ma u nas padać pół dnia. Pożyjemy-zobaczymy. Już kilka razy tak prognozowali, a po kilku godzinach im się odmieniało :(
UsuńSusza, susza przyroda potrafi zaskoczyć , ale też i naprawić to co zepsuje , a piosenkę Mimozami jesień się zaczyna śpiewał Niemen ,pozdrawiam Dusia
OdpowiedzUsuńJejku, oczywiście, że Niemen! Chyba wpływ upału na pamięć. Już poprawiam.
UsuńSzok! Jeszcze kilka lat a okaże się że mieszkamy na pustyni:(
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Agnieszko:)
Ech, Aniu, rano powiadali, że jutro będzie pół dnia lało, a teraz już, że znowu ni kropli :(
OdpowiedzUsuń