Brałam udział w kolejnej wymiance wiosenno-wielkanocnej. Wymieniamy się w kole, pierwsza wysyła drugiej, druga trzeciej i tak dalej, ostatnia pierwszej. I tak otrzymałam piękny prezent od Bernadety:
Mamy po kolej frywolitkę, karczocha (zając), koraliki i cekiny utykane na szpilkach, jajko owijane sznurkiem i muliną - to z tymi kwiatuszkami i koronką, i całą masę przepięknych quillingowych drobiazgów. No i makramową bransoletkę z kolczykami do kompletu :)
Sama nie wiem, co najfajniejsze. Zając jest słodki, tak mu te ząbki i wąsiki sterczą. Białe jajko w kwiatki jest takie eleganckie. I ta różyczka na wisiorku, cudeńko.
Bernadeta, dziękuję!
Ja z kolei zamotałam się strasznie. Wybrałam sobie haft z jednej z ukraińskich gazetek, i go nie doceniłam. Przestrzeliłam się z wielkością chyba. Czas mijał, a ja tak haftowałam i haftowałam. Było już po terminie, kiedy wreszcie mogłam zabrać się za obrębianie. I tutaj też wyszło inaczej niż planowałam na początku, bo chciałam tak minimalistycznie obrębić rządkiem krzyżyków czy czegoś, wysnuć nitki i zostawić frędzelki, ale ktoś mnie zniechęcił, że to się będzie kosmacić i w ogóle straci kształt. Wobec tego trzeba zrobić to porządnie, z podwinięciem i mereżką dookoła. Przeprosiłam się z materiałami od Oksany Jacykiw z kursu w Ustroniu, pół dnia chodziłam dookoła tego zastanawiając się, czy w ogóle mi to wyjdzie, ale wreszcie zrobiłam i nawet nie jest źle.
Do tego już prostsze rzeczy: jakieś biżu i trochę pętelek.
Dwa tygodnie zwłoki. Ech, Piwonia...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz