czwartek, 8 stycznia 2015

Słowik

Mam zakocony balkon. Zwierzaki mogą się tu swobodnie dostać i nieraz je widzę, jak sobie wędrują, albo wręcz siadają pod drzwiami i czekają. Nawet wśród tych dzikich i nieufnych zdarzają się dość sprytne, aby wyniuchać, że tu ludziska mają miękkie serce i wystawią miseczkę chrupek i picie. Aktualnie z dzikusów widuję mamę Stokrotki i Sasanki, tę trikolorkę, która tak nieszczęśliwie - lub bardzo szczęśliwie - urodziła kocięta na balkonach sąsiadów. W sumie nawet, gdyby była najtroskliwszą matką, kocięta nie miały szans przeżycia na dworze. W listopadzie? Niemowlęta wymagające ciepłego gniazda? Nic by z tego nie było. 

Tymczasem obie kicie żyją, mają się świetnie, i Stokrotka w tej chwili właśnie dodała własny wpis na blogu: ]\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\

O. 

Kitka jest jednak nabytkiem dość nowym, na osiedlu zaczęła pojawiać się bodajże późnym latem. A my mamy starszych kocich znajomych. Jednym jest oczywiście Rudy. W tej chwili grzeje się u nas, jednak gdy tylko zrobi się cieplej, będzie znikał na całe dnie. Czasami, choć rzadko, pojawia się Syjamek vel Leon. 0---------------- [Stokrotka, ja cię bardzo proszę, teraz tu nie pisz i nie włączaj opcji]. Zje kilka chrupek i idzie. Nie lubi, jak się go dotyka.

Całkiem często zjawia się za to Słowik. To jest któś! Kiedy zza okna, całkiem dobrze izolującego dźwięki, słyszę przeciągłe "maaaau", nikt nic mi nie musi tłumaczyć. Wiem i tak. Za drzwiami siedzi potężny osiedlowy kocur. "Mordziasty", jak by go określił niezapomniany Wiech. Te świńskie, skośne oczka. I głos nie do pomylenia. Poznaliśmy go w lutym zeszłego roku. Wtedy mianowicie po raz pierwszy od lat usłyszałam kocie śpiewy. Niby mamy na osiedlu stado kotów, które produkuje kociaki przynajmniej dwa razy do roku, ale takich arii jak za mojego dzieciństwa to tu nie bywało. A tymczasem zwierzaki odzyskały głos. Najgłośniej darł się ten właśnie potężny koci oprych. Myślałam, że dziki i drapieżny jak zaraza, a tu masz - dzieci uszczęśliwione, że któregoś razu nie uciekł, gdy tylko otworzyły drzwi, wyciągnęły do niego rękę, a ten dał się pogłaskać i chyba nawet zamruczał. Po paru dniach nawet odważył się wmaszerować do domu na miseczkę chrupek. Był bardzo grzeczny, pozwolił się na do widzenia podrapać za uszkiem, po czym przeszedł przez próg i natychmiast zawrzeszczał na całe gardło: "Maaaau! Maaaau! Maaaaau!" i ze śpiewem zeskoczył na ziemię. 

Styczeń minie, luty się zacznie, potem marzec. Oj, będzie się działo. Już szykuję wiadro i szczotę do zmywania esencji zapachowej "Kocio Szanel No. 5,5" z balkonu. 



Takiemu nikt nie podskoczy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz