Druga moda sezonowa to wszelkie owoce, z truskawkami na czele. W tym roku był na nie urodzaj. Po tak ciepłej wiośnie, bardziej przypominającej lato, truskawki były wielkie i słodkie. Oczywiście najedliśmy się kilka razy po uszy, aż - wstyd się przyznać - w końcu tempo nam osłabło i część owoców się zmarnowała... Wzięłam przykład z koleżanek-mydlarek, i garść truskawek przeznaczyłam do ługu.
Czego ja tam dałam i ile:
wody 233 g
KOH 90% 165 g
oleju kokosowego 113 g
masła shea 113 g
oliwy z oliwek 115 (część virgin, część z wytłoków)
oleju ryżowego 152 g
oleju z pestek winogron 114 g
oleju lnianego 50 g
oleju rzepakowego 121 g
Liczby wyszły mało okrągłe, bo nie udało mi się idealnie nalać, i potem wszystkie poprawki na powrót wbiłam w SoapCalc, żeby raz jeszcze wyliczyć KOH.
Co do wody, połowa wagi to były truskawki, zmiksowane z resztą wody na idealny płyn z pływającymi pesteczkami.
Dało się całkiem ładnie zrobić na tym ług. Trochę to szumiało i oczywiście zachowywałam ostrożność, bo odrobinę obawiałam się, że wodorotlenek będzie szaleć. Niby te mydła potasowe zawsze wymagały dużo czasu i zachodu, jakby KOH był wolny i nieruchawy, tymczasem to on jest tym wariatem, który chłonie wodę jak szalony, i o ile nad NaOH opary unoszą się dopiero przy mieszaniu z wodą (no, nie żebym pakowała nos do otwartego pojemnika), przy KOH muszę cofnąć twarz już jak odkręcam przykrywkę, bo wierci w nosie. Czyli nie taki on powolny.
g. 20:57 |
g. 20:58 |
Okazuje się, że wystarczy zredukować wodę i zmniejszyć przetłuszczenie do minimum (ja dałam 1%), i można spokojnie wymieszać budyń blenderem i zostawić garnek w spokoju, niech to sobie samo reaguje pod pokrywką.
Poczekałam, aż temperatura nieco spadnie (na zdjęciu jest już poniżej 55 stopni). Sądząc po czasie robienia zdjęć, nie czekałam, aż będzie 40 stopni. Potem wlałam pomalutku ług do tłuszczy, aż się zrobił taki czerwonobrązowy płyn...
g. 21:00 |
Przemieszałam parę razy łopatką i uruchomiłam blender, aż się zrobiła masa:
g. 21:01 |
A potem postawiłam na kuchence pod pokrywką. Nie, nic nie grzałam. Kuchenka ma stalową powierzchnię, więc gdyby coś się działo, nic mi się nie zniszczy, poza tym tam miałam cały garnek na oku. Mogłam sobie do niego podchodzić i przemieszać czasem, albo nie, i tylko patrzeć, co się w środku dzieje.
g.21:19 - żeluje! |
g. 21:33 - żel w całej objętości |
Mam teraz solidny kubełek mydła o bardzo fajnym składzie, lecz o minimalnym przetłuszczeniu. Z takimi parametrami świetnie się sprawdzi do mycia kuchni, ale do ciała czegoś mu jednak brakuje. Uroda mydeł potasowych polega na tym, że mogę choćby za miesiąc wygarnąć z kubełka trochę mydła, dodać do niego powiedzmy 10% jakiegoś fajnego oleju (hmmm... awokado, konopny, arganowy, co jeszcze?), do tego olejek zapachowy, i uzyskuję - tadaaam!
- naczynko świetnego mydła do kąpieli, w tym przypadku o zapachu różanym. W sumie mogłam nawet z tego zapachu zrezygnować, bo samo mydło pachnie słabiutko, lecz dosyć miło. Karmelem chyba, na pewno nie truskawkami. Pesteczki można potraktować jako peeling. Mogłabym jeszcze pokusić się o lekkie rozprowadzenie wodą, bo jest gęste, i najlepiej jest używać do niego myjki. Mam taką szorstką rękawicę, nieźle się sprawdza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz