niedziela, 28 lutego 2016

O pewnym ufoku

Niech mi ktoś powie, jak to jest, że pracując na pełen etat z nadgodzinami kończyłam haftowane obrazki w 3-4 miesiące, a teraz zdarzają mi się egzemplarze niewiele większe, które zalegają na tamborkach nie wiadomo ile? Może to jest tak, że dziennie można sobie porobótkować nie więcej niż... i jeśli ta ilość sił do pracy rozejdzie się na inne prace i techniki, haft leży odłogiem? No bo leżał. Tak właśnie. Dwadzieścia miesięcy temu skończyłam takie trzy wieczne hafty jeszcze dawniejsze, na tamborek rzuciłam "Zimową rzekę" (Coricamo), zrobiłam pierwszy kawałek...

1.07.2014
I drugi...

1.08.2014
W listopadzie było już tak:

2.11.2014
I tu się sprawa urywa. Były jakieś koronki, serwetka haftem liczonym, biżuteria, cuda-wianki, ale o zimowym obrazku ani wzmianki, aż do grudnia ubiegłego roku. Odkurzyłam biedaka po prostu. Odnalazłam wzór i muliny, i jakoś to idzie:


27.12.2015
22.01.2016
 A teraz, hura - jestem w drugiej połowie wzoru. Skończyłam wodę. Potem będzie dużo, dużo śniegu, a potem jeszcze więcej drzew. Miałabym szansę zrobić to w miesiąc - półtora, ale prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, jak długo jeszcze to potrwa.

28.02.2016

1 komentarz:

  1. no cóż... myślę, że trzeba być systematycznym... niestety do takich nie należę...
    ładne krzyżyki :)

    OdpowiedzUsuń