wtorek, 29 kwietnia 2014

Pętelkologia stosowana

Do czego przydaje się koronka pętelkowa:

  • do serweteczek - wprawek, akurat dla początkujących: 
  • do większych prac, przy których lepiej uzbroić się w cierpliwość: 
  •   świetnie można ją łączyć np. z szydełkowymi motywami:
  •   albo obrębiać co się da:


A na dodatek do biżuterii, do kwiatów, które można wykorzystywać na przeróżne sposoby, i w ogóle do poprawiania sobie humoru. Już kombinuję, co takiego będę robić w najbliższej przyszłości. Numer 1 - coś z koralików. Numer 2 - skończyć kwadracik, który idzie mi jak krew z nosa. Numer 3 - no właśnie, sprawa otwarta, widzę kilka możliwości.

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Pętelka za pętelką

Ile razy jest wymianka na moim ulubionym forum, korci mnie aby do prezentu dorzucić coś z koronki pętelkowej. Może to być drobiazg obrębiony koroneczką, ale bywały i większe prace, konkretnie dwie serwetki. Niby nic wielkiego, szydełkowych serwetek tej wielkości zrobiłam swego czasu dużo, i nie jest to wyczyn, ale koronka pętelkowa jest znacznie bardziej żmudna i praca po prostu dłużej trwa. A co ja poradzę, że lubię, że efekt wart jest wysiłku, i najwyraźniej jestem uzależniona.

Dałam się uzależnić chyba ze cztery lata temu. Nie to, że nie wiedziałam wcześniej o istnieniu tej techniki. W jednym z numerów "Anny", bodajże z roku 2000, był kurs koronki palestyńskiej - taki był tytuł. To jedna z wielu nazw. Są inne - koronki nazaretańskie, ormiańskie, dandella, i pewnie dałoby się znaleźć więcej. Byłam na etapie kolekcjonowania gazet z obrazkami, konkretnie robótkowych, robiłam tony szydełkowych serwetek nie wiem po co, chyba dla uspokojenia nerwów, bo innego sensu to nie miało, dotąd leżą zapomniane w pudełku... I tak mi się te koronki palestyńskie spodobały.

W "Annie" pisali uczenie, że są koronki palestyńskie, które robi się właśnie tak - pojedynczym węzełkiem, z bawełnianych nici, poza tym są koronki smyrneńskie, z jedwabnych nici i podwójnym węzełkiem, a na dodatek kwiaty koronkowe, robione tak samo tylko bardzo gęsto. Poczytałam, popatrzyłam, pozachwycałam się... i teraz myślę sobie złośliwie i przewrotnie, że dobrze, że nie spróbowałam wtedy się za to zabrać. To byłby pierwszy i ostatni raz. Konia z rzędem temu, kto z tamtych obrazków nauczyłby się wiązać węzełek, a nauczywszy się, zrobił więcej niż rządek. W sumie takim maniakiem zaciętym powinien zainteresować się lekarz!

Dobrych parę lat później wypatrzyłam książki Eleny Dickson "Koronka pętelkowa". Mam obie. Tytuł ten sam, okładki różne, zawartość też różna. W obu przedstawione są początki, znacznie obszerniej i przystępniej niż w poprzednim artykule, choć i tak pytania były, i długo motałam się z technicznymi drobiazgami. Zaczęło się tak, że jadąc gdzieś daleko autobusem czytałam sobie opis i kroczek po kroczku robiłam węzełki. Oczka się wielkie porobiły, jakbym siatkę na ryby wiązała. Mam sentyment do tej próbki, to ta u dołu:


Oczywiście zostawiłam to cudo rozlazłe, a do sprawy wróciłam chyba po roku. Doczytałam co trzeba, przejaśniło mi się, jakiej wielkości powinny być pętelki, i tym razem wyszło już zgrabniej:


A potem poszło - kolejne wzory z książki, i coraz więcej pytań: jak zrobić to czy tamto, czy ja dobrze trzymam igłę, czy dobrze wiążę węzełek, jak to robią fachowcy? Niestety, poszukiwania w Internecie przynosiły bardzo niewiele. Obrazek serwetki? Miło mi, w książce też są serwetki. Artykuł, który mówi, że taka technika istnieje? Och, bez żartów. Tyle zdążyłam się już dowiedzieć, i tymi ręcami - tymi palcyma - co nieco wydłubać... Minęło jeszcze ładnych kilka serwetek, zanim znalazłam to o co mi chodziło. Mam za swoje, tonę w nadmiarze!

piątek, 25 kwietnia 2014

Serwetka z zaskoczenia

Tak się złożyło, że wraz z numerem "Twórczych Inspiracji" dostałam upominek - serwetkę do wyhaftowania. A że inna niż to co robiłam do tej pory, nie ma zmiłuj - musiałam przetestować.


Krzyżykami haftowałam już od dawna i niejeden obrazek mam na koncie. Nowość polega na tym, że ta serwetka jest z porządnej obrusowej tkaniny, bardzo mięsistej i przyjemnej, ale o niepoliczalnym splocie. Na takim tle nadrukowane są kolorowe krzyżyki, do tego schemat drukowany i nitki. A więc mała recenzja - sami się prosili, hi hi.

Zaczynam od minusów:

  • Haft krzyżykowy na tkaninie o niepoliczalnym splocie nie jest łatwy. Trzeba samemu znaleźć Jedynie Słuszne Miejsce wkłucia igły. Ułatwiają to krzyżyki nadrukowane na tkaninie. Szkopuł w tym, że nie są ze sobą połączone, czyli sama muszę wypatrzyć przedłużenia ramionek, lub środek białego pola między krzyżykami. Najtrudniej jest w miejscach, gdzie krzyżyki są pastelowe - słabo odróżniają się od tła. 
  • Początek haftu wypadał na samym brzegu tkaniny. Nie mogłam posłużyć się tamborkiem, haftowałam w ręce, ale po prostu nie umiem trzymać materiału. Nie szło mi okrutnie, a haft w tym miejscu wyszedł wymęczony i niezbyt równy. 
A teraz plusy:

  • No popatrzcie, jak to fajnie wygląda. Haft wyrasta wprost z materiału! Żadnych dziurek, sitka, z grubsza ciosanej faktury. Elegancja!
  • Rada była taka, żeby haftować dwiema nitkami, choć krzyżyki są stosunkowo duże - wydaje mi się, że grubsze od Aidy 14. Haft wychodzi nieco przezroczysty, delikatny, i to ma swój urok. 
  • Poza tym przy podwójnej nitce można zacząć haft od mojej ulubionej sztuczki, czyli przewleczenia nici przez początkową pętelkę - żadnego pracowitego łapania wystającego ogonka pod beleczkami po lewej stronie.


Zastanawiam się, czy miałoby sens, aby te miejsca wkłucia zaznaczać w druku małą kropeczką w kolorze nici, czy nic nie ruszać, i niech to będzie wyzwanie dla cierpliwych. A swoją drogą, jak to by było pięknie mieć od kogo nauczyć się haftowania w ręce. No nie mam, nie mam, i uzależniona jestem od tamborka.

środa, 23 kwietnia 2014

Kocie wiadomości

Od czego tu zacząć po długiej przerwie... Od kotów.

Otóż Simka ma się nieźle, choć niestety po operacji mocno się roztyła. Dajemy karmę na odchudzanie, ale na razie bez efektów. Sytuacja ma się tak, że w domu już na dobre zainstalował się Rudy. I teraz Simka wpycha się jak czołg do jego miski z jedzeniem, a Rudy nie pogardzi dietetyczną strawą Simki. Kota rośnie w siłę, a Rudzielec jest chudzielec tak jak był.

Odwiedza nas jeszcze parę innych futrzaków z okolicy. To znaczy czasem wpadają na miseczkę żarełka. Jedne dzikie, inne do pogłaskania. W Dniu Kota, 17 lutego, mieliśmy na balkonie cały zlot. Pojawiły się chyba wszystkie, nawet w nocy zaobserwowałam jakiegoś czarnucha, który mignął i zniknął, i więcej go nie widziałam. A jakie śpiewy były! Potem pozostało już tylko wziąć wiadro, szczotę i posprzątać balkon.